Dopalacze wciąż groźne: GIS apeluje o zaostrzenie przepisów

 



Eksperci alarmują, że do szpitali trafia coraz więcej młodych ludzi odurzonych tzw. dopalaczami. Tym co ich wyróżnia jest zazwyczaj wysoki poziom agresji spowodowany mieszaniem toksycznych środków. Okazuje się, że dopalacze wciąż można kupić bez problemu nie tylko w sieci, ale np. w sklepach z upominkami.

Kiedy masowo pojawiły się one na rynku przed kilkoma laty, sprzedawano je w specjalnych sklepach, korzystając z luk w prawie. W listopadzie 2010 r. Sejm uchwalił ustawę, która zdelegalizowała ich sprzedaż w Polsce. Obecnie przygotowywana jest nowelizacja rozszerzająca zakaz o ok. 80 nowych substancji.

Problem wciąż na "fali"
Tymczasem rośnie liczba zatruć. W I kwartale br. odnotowano 446 przypadków podejrzeń zatrucia dopalaczami. To trzy razy więcej niż w tym samym okresie roku ubiegłego i o 146 niż w 2011 r. - wynika z danych Ośrodka Kontroli Zatruć w Warszawie.

Wzrost potwierdza również dr Piotr Burda, konsultant krajowy w dziedzinie toksykologii klinicznej. - Dane rzeczywiście wskazują, że w 2013 r. i pierwszej połowie roku 2014 było znacznie więcej zgłoszeń interwencji medycznych związanych z większym używaniem tych substancji. Wzrost ten jest zapewne efektem ciągłej obecności i powstawania nowych punktów sprzedających niedozwolone substancje (ich właściciele deklarują sprzedaż produktów legalnych), a także wzrostu liczby substancji odurzających na rynku. Kiedy wypowiadano wojnę dopalaczom, rocznie pojawiało się kilka takich substancji. Obecnie pojawia się ich kilkadziesiąt - przekonuje Piotr Burda.

Dr Burda podkreśla, że należy wyróżnić regiony bardziej i mniej zagrożone. - Kolebką dopalaczy w Polsce było Łódzkie, które nadal wiedzie pod tym względem prym. Szczególnie dużo incydentów pojawia się też na Dolnym Śląsku, na Śląsku, w Wielkopolsce, a także na Warmii i Mazurach - wyjaśnia konsultant.

Ekspert zaznacza przy tym, że sytuacja w Polsce nie różni się od sytuacji w Wielkiej Brytanii, Holandii, Francji i w Niemczech. Według badania Eurobarometru z 2011 r. na temat stosunku młodzieży do narkotyków, blisko 10 proc. młodych ludzi z tych krajów deklarowało, że zażyło takie substancje przynajmniej raz w życiu. W gorszej sytuacji jest tylko Irlandia, gdzie eksperymentowanie z dopalaczami deklarowało 16 proc. młodzieży przy średniej europejskiej wynoszącej 5 proc.

Walka z wiatrakami
Dr Burda zaznacza, że obecne dane na temat skali zjawiska nie są w stu procentach pewne, ponieważ brakuje szybkiego testu, który umożliwiłby wskazanie, którą substancją psychoaktywną lub którą grupą substancji zatruła się dana osoba.

- Analityka toksykologiczna w płynach biologicznych, głównie w moczu, jest w zasadzie możliwa w kilku laboratoriach w Polsce. Takie badanie wymaga wyrafinowanej, bardzo drogiej aparatury diagnostycznej, wysokospecjalistycznej kadry diagnostów i oczywiście posiadania określonych wzorców tych substancji. Dlatego obecnie rozpoznawanie zatrucia dopalaczami stawia się w oparciu o wywiad i objawy: na tej podstawie następuje zgłoszenie do systemu podejrzenia zatrucia dopalaczami - zaznacza dr Burda.

Dodaje również, że z klinicznego punktu widzenia jest ono wystarczające, ponieważ leczenie - tak czy inaczej - jest tylko objawowe. - Diagnostyka laboratoryjna miałaby znaczenie epidemiologiczne, statystyczne i diagnostyczne w sensie rozpoznania rynku, tj. stwierdzenia, co zażywa młodzież - podkreśla Burda.

Tymczasem rynek jest bardzo zmienny, co dodatkowo utrudnia eliminowanie dopalaczy. Jeszcze w 2010 r. najczęściej wykrywanymi produktami były nowe substancje psychoaktywne. W 2012 i 2013 roku do najczęściej wykrywanych środków zastępczych należały już związki zaliczane do grupy syntetycznych kannabinoidów oraz pochodnych fenyloetyloamin, katynonów (m.in. Pentedron, Etkatynon, Brefedron, Izo-pentedron). Wykrywano tu też substancje kontrolowane prawem karnym.

Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego dodaje z kolei, że w miejsce zamykanych sklepów tzw. kolekcjonerskich pojawiają się inne, pod zmienionymi szyldami. - Pod koniec 2010 r. w wyniku decyzji GIS zamknięto 1378 sklepów z dopalaczami. W kolejnych latach pojawiały się jednak nowe. Rok ubiegły zamknęliśmy likwidacją ok. 130 takich punktów. Można powiedzieć, że organy inspekcji sanitarnej co trzy dni zamykają jakiś punkt, który działa kilka dni albo kilka tygodni - podkreśla Bondar.

Trzeba zaostrzyć przepisy
Jak podaje GIS, Inspekcja działa obecnie w oparciu o przepisy ustawy z 8 października 2010 r. o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii oraz ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej (Dz.U. Nr 213 poz. 1396), która zakazuje wytwarzania i wprowadzania do obrotu środków zastępczych na terenie Polski. Ustawodawca, w przeciwieństwie do prawa karnego stosowanego w przypadku narkotyków, uznał, że w odniesieniu do dopalaczy wystarczy prawo administracyjne. W związku z tym kara, której podlega producent lub dystrybutor, mieści się w widełkach pomiędzy 20 tys. zł a 1 mln. zł. Niestety, jak pokazuje życie, podejrzanym udaje się jej często uniknąć.

Potwierdza to dr Burda, który wyjaśnia, że zgodnie z obowiązującymi przepisami, każdy ma prawo do dalszego postępowania administracyjnego i zaskarżania decyzji GIS, co dzieje się nagminnie.

Dlatego GIS opowiada się za zmianą funkcjonujących przepisów przez odstąpienie od możliwości wnoszenia sprzeciwu przez jednostkę kontrolowaną na podstawie ustawy o swobodzie działalności gospodarczej.

- Obecnie w oparciu o ten przepis producent lub dystrybutor mający dobrego prawnika bardzo często unika kary. Zniesienie wspomnianego przepisu umożliwiłoby Inspekcji Sanitarnej efektywniejsze działania w zakresie dopalaczy - wyjaśnia Jan Bondar.

I dodaje, że blisko czteroletnia obserwacja zjawiska pokazuje, że najbardziej dotkliwe są kary wynikające z Kodeksu Karnego. Na razie GIS zwraca się do prokuratury jedynie w przypadku podejmowania uporczywego, obejmującego część kraju handlu dopalaczami, który powoduje rosnącą liczbę zatruć. Na jego wniosek kilka prokuratur w Polsce takie postępowania wszczęło, korzystając z przepisów art.160 paragrafu 1 KK oraz art. 165 paragrafu 1 KK. Przepisy te przewidują karę 8 lat więzienia za produkcję lub handel substancjami, których używanie może skończyć się śmiercią lub ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu.

- Mam nadzieję, że tą drogą pójdą kolejne prokuratury, a sądy przychylą się do takiej interpretacji tego zjawiska. Karanie administracyjne nie jest dotkliwe, natomiast kara z kodeksu karnego bardziej przemawia do wyobraźni - podsumowuje Bondar.



Źródło: www.rynekzdrowia.pl