Zmarł zarażony koronawirusem ratownik medyczny z Radomskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Radomiu – poinformował w piątek prezydent Radomia Radosław Witkowski. To trzecia ofiara epidemii wśród pracowników medycznych w regionie radomskim.
"Dziś odszedł ratownik medyczny, kierowca Radomskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Radomiu. Przegrał walkę z koronawirusem. Łączę się w bólu z rodziną i deklaruję, że nie pozostaną bez wsparcia"– napisał w piątek wieczorem na swoim oficjalnym koncie na portalu społecznościowym prezydent Radomia.
Informację o śmierci ratownika medycznego podała także rzeczniczka Radomskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego Elżbieta Cieślak. "Z żalem i smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci (...) ratownika medycznego i kierowcy w Radomskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Radomiu - długoletniego, niezwykle oddanego pacjentom ratownika. Odszedł na wieczny dyżur. Z rodziną Zmarłego łączymy się w bólu" – przekazała Cieślak.
Wcześniej na portalu społecznościowym o śmierci 59-letniego ratownika medycznego poinformował jeden z jego kolegów.
Zmarły ratownik to trzecia ofiara COVID-19 wśród pracowników służby zdrowia w regionie radomskim. W połowie kwietnia zmarł 46-letni fizjoterapeuta z Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu, a kilka dni później 59-letnia pielęgniarka ze szpitala w Kozienicach. (PAP)
Komentarze
[ z 5]
To straszne, że ludzie, którzy poświęcają się służbie innym narażeni są na tak wysokie ryzyko i często bywa, że ich praca kończy się tak tragicznie. Człowiek w kwiecie wieku umiera w tak krótkim czasie – to straszne wiadomości dla rodziny. Miejmy nadzieję, że ten koronawirus nie zostanie z nami tak długo jak przypuszczamy. Dużo mówi się o drugiej fali jesienią, ale my ciągle jesteśmy w trakcie tej pierwszej, a końca na razie nie widać. Musimy z optymizmem patrzeć w przyszłość i kłaść nasze nadzieje w naukowcach pracujących 24 godziny na dobę, aby znaleźć szczepionkę lub inny sposób na pokonanie koronawirusa.
Dziękujemy ratownikom za ich ciężką pracę, Śmierć nawet jednego z nich to ogromna strata i cios nie tylko dla rodziny, ale i całej społeczności. Niestety, gdy ginie personel medyczny umiera nie tylko człowiek, ale i część nadziei na to, że przed tym wirusem można się chronić. Lekarze, pielęgniarki i ratownicy mają na szczęście coraz lepszy dostęp do środków ochrony osobistej w dużej mierze dzięki szczodrości prywatnych darczyńców oraz osób, które samodzielnie szyją maseczki, kitle czy drukują przyłbice na domowych drukarkach 3D. Niemniej jednak, gdy ofiarą pada ratownik medyczny wszyscy zaczynają się zastanawiać czy środki, o które tak mocno walczymy są wystarczające. Musimy jednak robić co w naszej mocy, aby powstrzymać chorobę. Doceńmy pracę wszystkich pracowników szpitali, którzy codziennie narażają zdrowie i życie dla innych. Trzeba wykazać się dużą odwagą, aby stawić się na służbę, gdy samemu jest się w grupie podwyższonego ryzyka ciężkiego przebiegu choroby, a nawet śmierci. Doceńmy poświęcenie wszystkich poległych medyków, ale nie pozwólmy, aby ich śmierć poszła na marne i zasiała rozpacz i spowodowała rezygnację z jakichkolwiek działań.
Kiedy większość z nas zostaje w domach, by nie "rozsiewać" dalej wirusa, oni pracują ciężej niż zwykle. Lekarze, pielęgniarki, położne, diagności - cały personel medyczny został postawiony w stan gotowości. Na przestrzeni ostatnich lat byli na celowniku. Oskarżaliśmy ich o to, że stali się kopią doktora House’a. Zimni, niekomunikatywni, bez empatii. O ich znieczulicy napisano dwie książki, a były wicepremier apelował, żeby pokazali, co mają w garażach. Dzisiaj ich garaże są puste. W odróżnieniu od nas, oni nie mają wolnego. Każdego dnia narażają życie i ponoszą ofiary. Pierwszy lekarz, który ostrzegał świat przed zbliżającą się pandemią – okulista Dr Li Wenliang - zmarł na COVID-19 na początku grudnia. Miał 34 lata. Dwa miesiące później w wyniku zakażenia koronawirusem z życiem pożegnał się Liu Zhiming, dyrektor szpitala Wuchang. W marcu jego los podzielił Roberto Stella. Śmierć włoskiego lekarza uznano za "krzyk wszystkich medyków niewyposażonych w odpowiedni sprzęt, żeby chronić samych siebie". Pracownicy służby zdrowia, z którymi rozmawialiśmy nie mają wątpliwości, że przekraczając progi szpitala, wchodzą na pole bitwy. W kraju, w którym na 1000 mieszkańców przypada trzech lekarzy są w defensywie… Z obaw i lęków spowiadają się z trudem, zresztą tym razem to my oczekujemy od nich, że będą maszynami. Jak podchodzimy do pandemii? Staramy się zachowywać profesjonalizm i opanowanie. Zdajemy sobie sprawę, że szpitale są bardzo źle przygotowane – brakuje nam podstawowego sprzętu (maseczek, kombinezonów, ochraniaczy na obuwie, gogli, środków dezynfekcyjnych), który mógłby zapewnić ochronę personelowi i pacjentom przebywającym w szpitalu. Z drugiej strony cały personel medyczny, nie tylko lekarze, jest przeszkolony do pracy w maksymalnym stresie. Ostre przyjęcia o każdej porze dnia i nocy, choroby o ciężkim przebiegu, które niestety nierzadko kończą się śmiercią pacjenta, lawina pretensji i skarg to nasza codzienność. Dodajmy jeszcze fizycznie i psychicznie wyczerpujące dyżury – kiedy na oddziale zostaje jeden lekarz i odpowiada za 50 chorych.
Doświadczenia państw, które zostały dotknięte epidemią silniej niż Polska, wskazują jednoznacznie, że lekarze oraz pozostali pracownicy medyczni są w znacznie większym stopniu narażeni na ryzyko zakażenia i zachorowania. Dodatkowo pracę przez nich wykonywaną cechuje brak odpowiedniego wyposażenia w środki ochrony osobistej oraz niewystarczający dostęp do testów na obecność wirusa SARS-CoV-2. Trzeba pamiętać przy tym, że wykonując swój zawód w czasie epidemii, lekarze narażają nie tylko siebie, ale także życie i zdrowie swojej rodziny.
Co czwarty lekarz w Polsce mógłby z dnia na dzień odejść z pracy, ponieważ znajduje się w wieku emerytalnym. Już w 2019 r. Naczelna Izba Lekarska alarmowała, że wśród czynnych zawodowo lekarzy aż 7,2 proc. stanowią emeryci. Najliczniejszą grupą są lekarze w wieku od 61 do 80 lat, czyli najbardziej narażeni na zarażenie koronawirusem. Lekarze stoją na pierwszej linii frontu i są w grupie ryzyka zarażenia wirusem. Personel boi się o zdrowie swoje i bliskich. Z badań wiemy, że cukrzyca i nadciśnienie zwiększają ryzyko zgonu. Lekarze mają ojców i matki w starszym wieku i nie ma rozwiązań na taką sytuację. Mają się wyprowadzić, kiedy np. mieszkają razem? W Lombardii 150 lekarzy zachorowało, a 2 zmarło. Do tego dochodzi kwestia wieku lekarzy w Polsce. Starsi są wyjątkowo narażeni na działanie koronawirusa, a wielu medyków, którzy są w wieku emerytalnym, wciąż pracuje. Okazuje się, że 11 tys. lekarzy i 23,5 tys. lekarek (odpowiednio 19 proc. i 29 proc.) mogłoby zrezygnować z pracy w najbliższym czasie. Do granicy wieku emerytalnego zbliża się 6,8 tys. lekarzy i 8,1 tys. lekarek. Na oddziałach zakaźnych brakuje maseczek, sprzętu i kombinezonów ochronnych. jest to coraz bardziej powszechny problem, który naraża nie tylko pacjentów, ale również przemęczonych lekarzy, którzy pracują 24 godziny na dobę. Co możemy zrobić? Nosić maseczki, przecierać klamki, myć ręce, dezynfekować powierzchnie i zostać w domu. Wówczas, zdaniem lekarzy, zdołamy opanować sytuacje. Otóż noszenie maseczek ma sens z dwóch powodów. Po pierwsze osoba zarażona, która nie wykazuje objawów zarażenia, nikogo nie zarazi, a po drugie nosząc maseczkę, eliminuje się nawyk dotykania ust i nosa, czyli zamyka się wirusowi drogę dostania do organizmu. Jest to szczególnie ważne w komunikacji miejskiej.