Mapy potrzeb zdrowotnych to dobry pomysł. Jeśli chce się planować rozwój sektora usług zdrowotnych, warto wiedzieć, jakie świadczenia gdzie są potrzebne i w co inwestować. Jednakże tworzenie map w oparciu o narzędzia informatyczne wydaje się zbyt ryzykowne. Czy taniej i szybciej można osiągnąć zakładane cele wykorzystując doświadczenie i potencjał intelektualny ekspertów, np. konsultantów krajowych i wojewódzkich?


Pokusa, żeby oprzeć się na informatyzacji i cyfryzacji jest wielka. KE zdecydowała w kwietniu o przyznaniu Polsce ponad 128 mln euro (z własnych środków trzeba dołożyć 31 mln euro) na projekt budowy platformy cyfrowej do wymiany danych z rejestrów medycznych.
Będą mogli z niej korzystać zarówno urzędnicy zajmujący się opieką zdrowotną - na szczeblu lokalnym i krajowym - jak i przedsiębiorcy i sami pacjenci.


Platforma będzie zawierać 10 systemów informacyjnych, które mają usprawnić planowanie usług zdrowotnych, a także monitorować ich wykonywanie. Spodziewane korzyści ekonomiczne wynikające z projektu to 700 mln euro rocznie.


Unijny projekt doskonale wpisuje się w koncepcję map potrzeb zdrowotnych. - Regionalne mapy będą sporządzali wojewodowie. Mają zawierać dane dotyczące aspektów demograficznych, epidemiologicznych oraz informacje o infrastrukturze zdrowotnej - informuje nas Krzysztof Bąk, rzecznik prasowy ministra zdrowia.


Można zakrzyknąć: tylko brać pieniądze i robić mapy! Tym bardziej, że komisarz UE ds. polityki regionalnej Johannes Hahn gorąco zachęca: - Włączenie sektora opieki zdrowotnej do e-administracji znacząco wpłynie na rozwój społeczeństwa informacyjnego w Polsce oraz poprawi konkurencyjność tego.


Radość zmącona obawami
Ale jest i druga, mniej optymistyczna strona medalu. To słabość struktur państwa w realizacji zadań z zakresu budowania e-administracji. Z raportu CBA z 2013 r. pt. ”Przewidywane zagrożenia korupcyjne w Polsce” wynika, że informatyzacja administracji publicznej jest drugim, po infrastrukturze, obszarem najbardziej zagrożonym tą patologią. Bez wyraźniej poprawy funkcjonowania administracji nie ma sensu dawanie jej pieniędzy - zostaną roztrwonione.


Nie chodzi już o to, że światowe koncerny (jak HP) mają naszych urzędników państwowych (także rosyjskich i meksykańskich) za kacyków, których trzeba obłaskawić paciorkami (lokalny oddział HP w Polsce dał łapówki o łącznej wartości ponad 600 tys. dolarów w zamian za pomoc w pozyskiwaniu kontraktów). Problem w tym, że zamawiane przez niech systemy informatyczne nie współdziałają ze sobą, co ogranicza ich wartość jako narzędzia analiz i porównań, niezbędnego w tworzeniu map potrzeb zdrowotnych.


W obszarze ochrony zdrowia negatywnych przykładów jest wiele. Roi się od nich w informacji NIK z lutego 2014 r. o wynikach kontroli nt. kontraktowania świadczeń opieki zdrowotnej przez NFZ. Czytamy, że ”system komputerowy do obsługi postępowania konkursowego nie jest kompatybilny z rejestrami lekarzy i pielęgniarek (prowadzonymi przez izby tych zawodów medycznych), co utrudnia szybką i sprawną weryfikację podawanego przez oferenta prawa wykonywania zawodu, jako warunku do udzielania świadczeń opieki zdrowotnej”.


Zwróćmy uwagę, że brak kompatybilności dotyczy systemów, które mają usprawnić pracę samych urzędników NFZ; nie mówimy o użytkownikach zewnętrznych.


Czytajmy dalej: ”Liczne aktualizacje, błędy w oprogramowaniu, zawieszanie się systemu w związku z użytkowaniem jednocześnie przez wielu oferentów oraz powolne działanie systemu były głównymi problemami utrudniającymi bieżące procedowanie”.


I jeszcze jeden kwiatek z informatycznej łączki: ”System informatyczny, który w założeniu miał wspomagać proces kontraktowania, nie przewidywał w ogóle badania zgodności udzielonych odpowiedzi z ankiety (formularza ofertowego) z danymi zamieszczonymi w części opisowej oferty lub w innych bazach NFZ. Tę ważną część weryfikacji członkowie komisji konkursowych musieli wykonywać ręcznie”.


NFZ to kopalnia niewykorzystanych informacji
Nie wgłębiajmy się już jednak w dalsze kompromitujące szczegóły. Zwróćmy uwagę na jedno: NFZ dzięki mrówczej sprawozdawczości świadczeniodawców i lekarzy (którzy skarżą się, że brakuje im już czasu dla pacjentów) dysponuje obecnie takim zasobem danych, jakim może poszczycić się niewielu płatników na świecie. Lecz co z tego, skoro nie można ich w pełni wykorzystać.


Prof. Mirosław Jarosz, rektor Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie i pracownik Instytutu Medycyny Wsi w Lublinie (autor ponad 200 publikacji z zakresu medycyny, epidemiologii i informatyki medycznej) jest zwolennikiem map potrzeb zdrowotnych budowanych w oparciu o narzędzia informatyczne. Ma świadomość ograniczeń, z jakimi trzeba by się zmierzyć. To on, jako pracownik Ministerstwa Zdrowia, na początku lat 90. (kiedy były bardzo silne obawy związane z ingerencją państwa w sferę wolności obywatelskiej) przeforsował pomysł, żeby identyfikator PESEL pojawił się również w dokumentacji medycznej.


- Także teraz daje to możliwość tworzenia map zdrowotnych w oparciu o realne dane konkretnych pacjentów, a nie na podstawie pośrednich, odpersonalizowanych danych ze sprawozdawczości, które będą tylko kolejnym przybliżeniem - mówi.


W ocenie prof. Jarosza system informacyjny w ochronie zdrowia wyróżniają dwie cechy: relatywnie duże obciążenia świadczeniodawców różnorodną wielokrotnie zdublowaną sprawozdawczością i po drugie - niespójność informacji dotyczących tego samego zakresu, ale uzyskiwanych z różnych źródeł i w różnym czasie.


- NFZ to kopalnia wiedzy. W wielu krajach nie mają takich zasobów. Jednakże siły i środki Centrali NFZ są niewystarczające, żeby dokonać ich analizy - przyznaje Jarosz i postuluje, żeby w tej sytuacji umożliwić ośrodkom naukowym dostęp do zgromadzonych informacji i pracę nad mapami. - Trzeba by jednak opracować zasady udostępniania informacji, bo chodzi o dane wrażliwe - dodaje naukowiec.


Byle trafić do celu
Zwolennikiem wykorzystania narzędzi informatycznych w tworzeniu map jest także dr Andrzej Śliwczyński, członek Rady Naukowej PIKMED (Polski Innowacyjny Klaster Medyczny). Na pytanie, czy wobec ograniczonych możliwości narzędzi informatycznych, nie lepiej oprzeć się na ekspertach, odpowiada:


- Trzeba pamiętać, że wiedza ekspercka jest niemierzalna. Wyniki debaty eksperckiej wg metody delfickiej są z reguły obarczone dużym błędem. Dlatego opowiadam się za tworzeniem map w oparciu o twarde dane statystyczne, które można zweryfikować, a w przypadku wiedzy eksperckiej jest to trudne. Podam przykład: Polskie Towarzystwo Diabetologiczne powtarza, że 25 proc. chorych w Polsce nie wie, że choruje na cukrzycę. Szukałem, ale nie znalazłem badań potwierdzających te wyliczenia.


Kolejny argument dotyczy subiektywnego podejścia badacza do przedmiotu badań. - Mamy 50 specjalności medycznych. Każdy z profesorów uważa, że jego dziedzina jest najważniejsza i nawet w sposób nieświadomy przeszacowuje pewne dane, żeby pokazać, jak ważnym problemem medycznym się zajmuje. Natomiast ja jestem zwolennikiem liczenia - dwa plus dwa równa się cztery - mówi Śliwczyński i dodaje, że mapy, na podstawie których tworzone będą plany zakupów świadczeń, powinny dotyczyć całej Polski, województw, a nawet powiatów.


Pozostaje pytanie: ile czasu potrzeba, żeby to wszystko stworzyć?
Projekt ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw z 7 kwietnia br. (opublikowany na stronie internetowej Rządowego Centrum Legislacji) zakłada, że ”mapy te sporządza minister właściwy do spraw zdrowia do dnia: 1 sierpnia 2015 r. - w przypadku map sporządzanych na okres 1 stycznia 2016 r. - 31 grudnia 2018 r.; 31 maja 2018 r. - w przypadku map sporządzanych na okres 1 stycznia 2019 r. - 31 grudnia 2021 r.”


Zapewne z wyżej wymienionych powodów warto jednak stawiać pytanie: Czy eksperci (np. konsultanci krajowi i wojewódzcy) szybciej uporaliby się z mapami? Nie wydaje się, by ich ustalenia i rekomendacje odbiegałyby od tych, jakie otrzymamy korzystając z ograniczonych wciąż narzędzi informatycznych.


Chyba, że znajdzie się Instytucja (ale jaka?), która uzyska możliwość i środki pozwalające na wszechstronną analizę danych, które co prawda są, ale pozostają niewykorzystane, tkwiąc jak dotąd niemal bezużytecznie w informatycznych bazach.

 

Źródło: www.rynekzdrowia.pl