Przemoc domowa, standardy opieki okołoporodowej, kwestie związane z edukacją seksualną i stosowaniem klauzuli sumienia - to zdaniem RPO Adama Bodnara obszary, w których nadal łamane są prawa współczesnych Polek. Jak ocenił trzeba o tym mówić, by "wzmacniać środowisko kobiet".
Bodnar był jednym z gości rozpoczętego w sobotę, w Poznaniu, IX Ogólnopolskiego Kongresu Kobiet. W rozmowie z PAP zaznaczył, że jego zdaniem główny cel Kongresu to przypominanie co roku "jakie są wciąż niezrealizowanie postulaty jeśli chodzi o prawa kobiet".
„Bywają takie lata, że następuje pewien postęp jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka, w kontekście praw kobiet. Ale bywają takie, że jest trochę gorzej. Ostatnio obserwujemy dość ciekawe zainteresowanie polityków problematyką ścigania gwałtów, zwalczaniem przemocy domowej" - mówił RPO.
„Wydaje mi się, że jeżeli chodzi szczególnie o przemoc domową udało się wyjść z takiej dyskusji, że to wszystko jest jakąś ideologią gender i nie warto się tym zajmować. Jest coraz większa dyskusja na temat realnych mechanizmów ochrony, przynajmniej na to wskazuje moja korespondencja z Ministerstwem Sprawiedliwości" - dodał.
Ocenił, że jeśli chodzi o prawa kobiet w Polsce „nadal jest jeszcze dużo do zrobienia".
„To co jest do załatwienia, to oczywiście kwestia tzw. praw reprodukcyjnych, nadmiernego stosowania klauzuli sumienia, oraz dostępności legalnej aborcji. To też jest w ogóle kwestia wychowania seksualnego, edukacji seksualnej w tym zakresie. I to, co mi też szczególnie na sercu leży - kwestia różnych standardów opieki okołoporodowej" - podkreślił.
Jak wskazywał, w Polsce mówi się cały czas o tym, że trzeba „rodzić po ludzku”, że należy dbać o standardy opieki okołoporodowej, a rzeczywistość w polskich szpitalach jest bardzo zróżnicowana.
„W województwie lubuskim na przykład, tylko przy 1 proc. porodów stosuje się znieczulenie okołoporodowe, a w większych miastach nie ma z tym większego problemu. To są rzeczy o których trzeba mówić" - zaznaczył. "Trzeba się zwracać z określonymi postulatami, wzmacniać środowisko kobiet" - dodał.
Dwudniowe obrady IX Ogólnopolskiego Kongresu Kobiet odbywały się pod hasłem "Alert dla praw kobiet".
Komentarze
[ z 2]
Niestety, ale taka jest prawda, że w dalszym ciągu prawa kobiet nie są stawiane na pierwszym miejscu w sytuacjach kontaktu z służbą zdrowia. Powinno to ulec zmianie. Tylko niestety, ale nie czarujmy się, że to będzie łatwe do wykonania. Tak czy inaczej trzeba liczyć się z tym, że nie prędko uda się chociażby poprawić standardy opieki okołoporodowej. Kobiety w wielu szpitalach w naszym kraju w dalszym ciągu rodzą w bardzo złych warunkach i naprawdę mają na co narzekać. Szkoda więc, że tych kwestii się nie reguluje, a przynajmniej nie udało się w dalszym ciągu ich uregulować pomimo usilnych starań tak ze strony rządu jak i ze strony wielu innych środowisk. Mam nadzieję, że w najbliższych latach ta sytuacja zacznie ulegać zmianie. Tymczasem jednak trzeba liczyć chociaż na niewielkie symptomy, które mogły by świadczyć, że przynajmniej posuwamy się do przodu w kierunku dobrych zmian, które będą budować nadzieję, na znacznie większą poprawę w kolejnych latach.
Jak nigdy wcześniej chyba w Polsce, teraz coraz bardziej nasuwają się słowa ks. Jana Urbana: Do rzędu najważniejszych zagadnień społecznych, które na porządku dziennym postawił, a których rozwiązać nie zdążył wiek dziewiętnasty, należy bezsprzecznie i kwesta kobieca. Właściwie należałoby wyrazić się w liczbie mnogiej: kwestie kobiece, bo jest ich wiele. Niewieścia połowa ludzkości, albo, ściślej mówiąc, pewien jej odłam, wysunął trzy główne żądania kobiet: chleba, władzy i pełni praw obywatelskich. C h l e b a ! Warunki ekonomiczne i coraz bardziej centralizująca się wytwórczość zdejmują z kobiety wiele pracy, którą niegdyś musiała wykonywać wśród ścian własnego domu, a pchają ją do pracy zarobkowej poza domem. I kiedy kobiety z klas niższych idą do fabryki, służby, na zarobki na roli, kobiety inteligentne dążą do zawodów sobie właściwych: nauczycielstwa, praktyki lekarskiej, do biur i kantorów. Niektóre z placówek pracy albo powszechnie, albo w pewnych krajach uważa się jeszcze za wyłączny przywilej mężczyzn i kobiet się na nie dopuszcza. Tak n.p. sądownictwo i urzędy państwowe są dla kobiet z małymi wyjątkami niedostępne. Więc podnoszą się żądania i starania, by ostatnie pod tym względem ograniczenia usunąć. Poza tym powstaje kwestia zrównania płacy za pracę kobiet z płacą, pobieraną przez mężczyzn; pod tym bowiem względem kobiety prawie na wszystkich, dostępnych dla siebie placówkach są upośledzone. W i e d z y ! To domaganie się stoi w związku z poprzednim. Jeżeli kobieta musi pracować i chce pracować, winna być do swego zawodu fachowo przygotowaną. Jeżeli słusznym jest żądanie dopuszczenia kobiet do wszelkiego rodzaju pracy i wszelkich stanowisk, to słusznym będzie również domaganie się otwarcia dla nich podwoi wszelkiego rodzaju i stopnia uczelni. Dla przykładu wspomnijmy o politechnice i wydziałach prawnych. Kwestia, czy szkoły te mają być odrębne dla kobiet, czy wspólne z mężczyznami, będzie podrzędną. P e ł n i o b y w a t e l s k i c h p r a w ! Jeżeli kobieta staje obok mężczyzny na rozmaitych polach pracy, jeżeli ta praca, podobnie jak praca mężczyzn, bogaci społeczeństwo i buduje kulturę ludzką, to nic dziwnego, że pionierki kwestii kobiecej domagają się dla swej płci i możności czynnego wpływu na życie społeczne i kształtowanie się stosunków, a możność tę widzą w zupełnym równouprawnieniu kobiety z mężczyzną pod względem obywatelskim. Zatem domaganie się rozszerzenia praw cywilnych, n.p. majątkowych dla kobiet, prawa wyborczego, czynnego i biernego, do ciał prawodawczych i samorządu lokalnego, owszem, zrównania stanowiska prawnego kobiety ze stanowiskiem prawnym mężczyzny nawet w małżeńskim związku. Widzimy przeto, że tak zwana „kwestia kobieca” jest kwestią bardzo złożoną. Z tego całego zespołu poszczególnych zagadnień, składających się na nią, chciałbym poświęcić parę kart zagadnieniu, najbardziej dotąd spornemu. Mianowicie chodzi mi o to, co nazwałem „obywatelskimi prawami”, to jest o zrównanie kobiet z mężczyznami w życiu politycznym, zatem o przyznanie im praw wyborczych. Ubocznie związaną jest z tym kwestia dopuszczenia kobiet do publicznych urzędów, co obok zasadniczej strony posiada jeszcze znaczenie ekonomiczne. Chodzi więc nam o zagadnienie, stanowiące jakby rdzeń tak zwanego feminizmu. Baczni obserwatorzy przemian, jakie dokonywują się w zbiorowym życiu ludzkim, i kierunków, w jakich te przemiany dążą, muszą stwierdzić, że historia, wprawdzie powoli, lecz stale zmierza ku coraz większemu rozszerzeniu praw kobiety, jako obywatelki. Nawet to, co się uważa za szczyt dążności feministycznych, prawo wyborcze, czy to tylko czynne, czy też czynne i bierne, w rozmaitej mierze nadano kobietom w ostatnich dziesiątkach lat w całym szeregu państw i krajów, jak w wielu Stanach Unii Amerykańskiej, jak w Australii, państwach skandynawskich: Finlandii, Norwegii, nie mówiąc o innych pomniejszych krajach. Niedawno dość ostrożna i zrównoważona w swoich reformach Anglia uprawniła sześć milionów kobiet do głosowania. Do niedawna ośmieszane i czynnie powściągane sufrażystki Albionu doczekały się tryumfu swoich idei. Prawa wyborcze czynne i bierne uzyskały kobiety również w Holandii i Danii. Taż sama reforma staje na porządku dziennym i gdzieindziej. Jeden z katolickich jej przeciwników, W. Cathrein T. J., wyznał już przed paru laty, że nie potrzeba być prorokiem, by przepowiedzieć, że do politycznej emancypacji kobiet we wszystkich krajach przyjdzie1 . W szczególności dość szeroko, choć niezupełnie, uwzględnia się prawa kobiet w nowym projekcie reformy wyborczej na Węgrzech; pewne, acz nieokreślone bliżej, obietnice w tym kierunku poczynił Dr. Seidler w swych rokowaniach z przedstawicielami socjalnej demokracji w Austrii. Że i w zmartwychwstającej Polsce trzeba będzie z tą kwestią się spotkać, to chyba nie może ulegać wątpliwości. Przy intronizacji Rady Regencyjnej w Warszawie nie dopuszczono kobiet na Zamek nawet w charakterze gości i widzów, ale to nie dowód, że kwestia politycznego równouprawnienia kobiet u nas jeszcze nie jest wcale aktualną. Praw wyborczych domaga się Zjazd kobiet polskich, odbyty w Warszawie w jesieni 1907 r. W podobnym duchu wniesionym został do Koła Polskiego w Wiedniu w kwietniu tegoż roku memoriał Związku niewiast katolickich w Krakowie; istnieją po większych polskich miastach Związki równouprawnienia kobiet. Sprawa ta poruszana, jak widzimy, nie tylko przez jakieś lewicowe sufrażystki, ale i przez najpoważniejsze Stowarzyszenia kobiece katolickie, zasługuje na coś więcej, niż na zbywanie żartem. Czy dotychczasowe zdobycze feminizmu poczytywać za objaw dodatni, czy za ujemny? Czy cieszyć się z nich, czy też smucić? Czy popierać dalsze dążenia kobiet, czy też im przeciwdziałać? Że potępianie domagań się kobiecych jedynie w imię tradycji, jako rzeczy nowych, nie zadowoli myślącego człowieka, to rzecz jasna. Każda instytucja, każda forma społeczna z tych, które za zupełnie dodatnie uznajemy, była kiedyś nową i musiała zwalczyć starszą tradycję i nawyknienia. Zniesienie niewolnictwa, na przykład, było w swoim czasie nowością i groziło w niektórych krajach nawet ekonomicznymi trudnościami, a jednak umysły wyższe nie cofnęły się przed tą reformą i wystąpiły do walki z instytucją, przez wieki cierpianą i bronioną. Z drugiej strony, by się bezwzględnie przechylić na stronę feminizmu, nie wystarczają jego obecne tryumfy i widoki nowych bliskich zdobyczy. Niejedno zjawisko życia zbiorowego, niestety, stało się powszechnym, chociaż i teoretycznie na kruchych wspiera się podstawach i w praktyce mniej niż wątpliwe przynosi korzyści. Do takich zjawisk, moim zdaniem, należy na przykład prawo r ó w n e g o głosowania, bez względu na stopień majątku, inteligencji, zasługi. Dlatego nie dziwię się temu, że wspomniany wyżej autor, W. Cathrein, przepowiadając feminizmowi zwycięstwo, usiłuje atoli zwalczać polityczne równouprawnienie kobiet. Kto stoi na gruncie zasad, będzie usiłował zatrzymać koło historii nawet w pełnym biegu, jeśli jest przekonany, że kierunek tego biegu fałszywy i zgubny. Właśnie kwestię równouprawnienia kobiet chcielibyśmy postawić na gruncie zasad, ani nie zrażając się do rozpatrywanego zjawiska z tytułu jego nowości, ani nie dając się olśnić postępom feminizmu. Czy więc postulat zupełnego uobywatelnienia kobiet zasługuje na poparcie, czy też mamy bronić wytrwale starych pozycji przed wtargnięciem na nie kobiet? Jednomyślności w postawionym pytaniu dotąd nie osiągnięto, i zapewne nie prędko da się ona osiągnąć. A trzeba zauważyć najpierw, że nie jest to bynajmniej spór między ogółem kobiet, a ogółem mężczyzn. Tak między tymi, jak tamtymi, spotykamy zarówno zwolenników, jak przeciwników prawnego zrównania kobiety z mężczyzną. Obok stosunkowo niewielkiej garstki gorących sufrażystek, które nie tylko głosem, ale i pięścią szturmują do podwoi parlamentów, można by postawić pono znacznie liczniejszy zastęp kobiet, które drżeć będą na samą myśl, co się stanie ze światem, skoro kobiety rzucą się do polityki i przemawiać poczną z parlamentarnych trybun. A są to niekiedy – owe pesymistki – bardzo dzielne niewiasty, we własnym domu trzymające w delikatnych dłoniach ster rządów i dobrze dające się we znaki własnym mężom, których w zasadzie za panów uważają. Czasem człowiek dziwi się, że dotąd mężowie nie założyli związku równouprawnienia mężczyzn z kobietami w rodzinie. Największą jednak liczbę przedstawiają te kobiety, które wcale ani kwestią kobiecą w ogólności, ani prawami wyborczymi kobiet nie zajmują się ani interesują, lub nawet o istnieniu takiej kwestii nie wiedzą. Podobneż trzy kategorie dałyby się ustanowić i w obozie męskim: sympatyków ruchu kobiecego, przeciwników i obojętnych. Słowem różnica zdań nie pochodzi tu z przynależności do tej czy innej płci. Kwestia kobieca jest kwestią społeczną. Lecz nie myślmy, by poglądy na nią różniły się według przynależności do pewnej socjologicznej szkoły. I ten wypadek nie zachodzi tutaj. Jeżeli społeczne poglądy sprowadzimy do trzech typów: chrześcijańskiego, liberalnego i socjalistycznego, to stwierdzimy, że co do nadania kobietom pełni obywatelskich praw w żadnym z tych trzech obozów niema jednomyślności. Nie chcę ukrywać faktu, że w obozie chrześcijańskim, ściślej mówiąc katolickim, – bo tylko katolicyzm posiada skrystalizowany światopogląd i teorię społeczną, – że w naszym obozie żądania praw wyborczych dla kobiet, jak również dopuszczenia ich do wszelkich urzędów publicznych znajdują wielu przeciwników. Obok cytowanego wyżej O. Cathreina, przeciwnikiem takich żądań jest autor gruntownej książki o kwestii kobiecej i sympatyk innych postulatów kobiecych, ks. A. Rösler, Redemptorysta. U nas sceptycznie zapatrywał się na te żądania ks. biskup K. Niedziałkowski . Zwłaszcza w przeznaczonych dla szkół podręcznikach katolickiej etyki i socjologii łatwo się spotkać z tezą, zwalczającą polityczne równouprawnienie kobiet. Podobna rozbieżność zapatrywań na polityczne prawa kobiet istnieje i po za nauką katolicką. Nie będziemy tutaj kreślili dokładnej historii sporu. Ograniczymy się do paru wybitniejszych przykładów. Rousseau, ojciec politycznego liberalizmu, nie miał najmniejszego zrozumienia dla praw kobiecych. Za obywatela poczytywał tylko mężczyznę; kobietę zaś traktował jako prosty do mężczyzny dodatek, którego najważniejszym życiowym przeznaczeniem ma być podobanie się mężczyźnie i posłuszeństwo względem niego.