Pandemia wydłużyła kolejki oczekujących na pomoc pacjentów, Krajowa Sieć Kardiologiczna ma przyspieszyć leczenie tych wymagających najpilniejszej pomocy specjalistycznej – powiedział PAP konsultant krajowy w dziedzinie kardiologii prof. Tomasz Hryniewiecki.
Prof. Tomasz Hryniewiecki jest koordynatorem prac dot. przygotowania Narodowego Programu Chorób Układu Krążenia na lata 2022-2033 i członkiem Rady. ds. COVID-19.
PAP: Aż połowa nadmiarowych zgonów w 2021 r. dotyczyła pacjentów kardiologicznych, nie licząc przypadków śmiertelnych z powodu COVID-19. O 17 proc. zwiększyła się śmiertelność sercowo-naczyniowa. Są w kardiologii jakieś dobre wieści pod koniec piątej fali pandemii?
Prof. Tomasz Hryniewiecki: Na początku pandemii obawialiśmy się, że wirus SARS-CoV-2 będzie bardziej uszkadzał serce, na szczęście to się nie potwierdziło. Doszło jednak do spustoszenia organizacji opieki kardiologicznej, wydłużył się czas oczekiwania na poszczególne procedury i zabiegi oraz operacje. Pacjenci jak się już zgłaszają to często są w bardziej zaawansowanym stadium choroby. Niestety leczenie w takiej sytuacji jest trudniejsze, a jego wyniki zwykle są gorsze.
Jakie są priorytety w kardiologii? Piąta fala nadal trwa, już teraz warto dążyć do nadrobienia tzw. długu zdrowotnego spowodowanego pandemią.
- Trzeba przede wszystkim przyspieszyć ścieżkę pacjentów wymagających pomocy kardiologicznej. Część z nich jeszcze się nawet nie zgłosiła do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej lub kardiologa, choć powinna, a inni się zgłosili, ale czekają w długiej kolejce do poradni lub oddziałów kardiologicznych. Ma w tym pomóc Krajowa Sieć Kardiologiczna, która na szczęście od prawie roku jest już przygotowywana. Powstaje również Narodowy Program Chorób Układu Krążenia przewidziany na lata 2022-2033. On też jest naszą reakcją na sytuację popandemiczną w kardiologii.
Krajowa Sieć Kardiologiczna pilotażowo dotyczy na razie jedynie Mazowsza. Obejmuje prawie 90 przychodni podstawowej opieki zdrowotnej oraz 41 poradni i oddziałów kardiologicznych. Ale wciąż to jeden region w kraju.
- Podczas pierwszego posiedzenia Rady ds. COVID-19, w której jestem jedynym kardiologiem, postulowałem, żeby przyśpieszyć rozszerzenie Sieci na kolejne województwa i cały kraj.
Sprawdziła się koncepcja ruchu pacjentów w ramach Krajowej Sieci Kardiologicznej?
- Tego jeszcze w pełni nie wiemy. Przygotowaliśmy ścieżki pacjentów kardiologicznych, czyli to, jak ma się on poruszać w systemie, gdzie ma być kierowany, a potem diagnozowany i leczony. Pilotaż obejmuje cztery grupy chorób kardiologicznych: wady zastawkowe serca, niewydolność serca, zaburzenia rytmu serca i przewodzenia oraz wtórne i oporne na leczenie nadciśnienie tętnicze. To schorzenia, w zakresie których jest najwięcej zaniedbań i najwięcej problemów.
W tym zestawie nie ma choroby wieńcowej, najczęstszego schorzenia w kardiologii.
- Choroba wieńcowa jest numerem jeden w kardiologii, ale właśnie z tego powodu opieka nad pacjentami z tym schorzeniem od wielu jest u nas na bardzo dobrym poziomie, zwłaszcza jeśli chodzi o leczenie ostrego zawału serca. Mamy na terenie całego kraju wiele czynnych całodobowo pracowni hemodynamicznych, zarówno w dużych miastach, jak i w mniejszych. Oprócz tego działa program KOS-Zawał zapewniający opiekę koordynowaną po zawale serca.
Ten program, służący zmniejszeniu śmiertelności po hospitalizacji, też nie obejmuje całej grupy pacjentów po zawale serca.
- To prawda, lecz ten program nie jest już tylko pilotażem, to już funkcjonujący system opieki. Wybraliśmy zatem te obszary w kardiologii, których dotąd nie zmieniano. Przykładem jest niewydolność serca, kardiolodzy od wielu lat zwracali uwagę, by poprawić opiekę nad chorymi z tym schorzeniem, bo to narastający problem zdrowotny. Mamy około 1,2 mln takich chorych. Planowany był program KONS, czyli koordynowanej opieki w niewydolności serca, ale nie wszedł on do realizacji. W przyszłości do Krajowej Sieci Kardiologicznej będzie można włączyć pacjentów z innymi schorzeniami, na przykład z zatorowością płucną, wrodzonymi wadami serca czy zaburzeniami lipidowymi.
Jak w praktyce ma wyglądać opieka w ramach KSK?
- Chodzi o to, żeby pacjent po wizycie u lekarza rodzinnego lub kardiologa w oddalonej od dużego miasta przychodni, mógł szybko trafić do najbardziej doświadczonego ośrodka, z odpowiednimi możliwościami diagnostycznymi i terapeutycznymi. W Narodowym Instytucie Kardiologii gwarantujemy, że w ciągu miesiąca taka wizyta się odbędzie. A jeśli wstępne rozpoznanie zostanie potwierdzone, to prowadzone będzie dalsze postępowanie diagnostyczno-lecznicze. W ten sposób chcemy zapewnić opiekę na najwyższym poziomie, jak największej grupie chorych i tak szybko jak tylko jest to możliwe.
Chodzi o hospitalizację?
- Nie. Aby lepiej wykorzystać te możliwości, jakie mamy, chcemy bardziej korzystać z opieki ambulatoryjnej. I to jest drugi element tego sytemu. Bo często jest tak, że lekarz POZ po postawieniu rozpoznania od razu kieruje pacjenta do szpitala. Jest to zrozumiale, obawia się, że jego pacjent bardzo długo może czekać na wizytę w poradni. Często jednak nie jest to uzasadnione, z kolei inni pacjenci, wymagający hospitalizacji, dłużej czekają na przyjęcie do szpitala. Dodatkowym utrudnieniem jest pandemia, nakładająca większe wymogi sanitarne i ograniczenia. Obojętnie jednak czy jest pandemia, czy jej nie ma, pobyt w szpitalu zawsze powinien być ostatecznością i nie może trwać dłużej niż jest to konieczne.
Mówimy jednak o poradniach przyszpitalnych?
- Poradnie specjalistyczne przyszpitalne mają takie same możliwości diagnostyczne, a często i terapeutyczne, jak oddział łóżkowy. Powinny być zatem lepiej wykorzystane, ale też lepiej finansowane. Inne poradnie kardiologiczne choć są oddalone od szpitali, też pełnią ważną rolę, jednak ich możliwości są mniejsze.
Dostępność do szpitali kardiologicznych jest mocno ograniczona. Pacjenci sygnalizują, że zgłaszają się do lekarzy, ale muszą czekać na przyjęcie do szpitala, szczególnie na planowe zabiegi i procedury.
- Kolejki są do wszystkich zabiegów, nawet do oddziałów kardiochirurgicznych. Przed pandemią nie było tam kolejek albo były one bardzo małe, no może z wyjątkiem oddziałów najbardziej obleganych. Powodem jest pandemia, jak również niedobór personelu. Wielu pracowników medycznych odeszło do szpitali covidowych, tak było również w Narodowym Instytucie Kardiologii. Najbardziej brakuje pracowników, których zawsze było za mało, takich jak anestezjolodzy i doświadczone pielęgniarki. Same rygory sanitarne sprawiają, że mniej chorych w ciągu dnia może być operowanych i poddanych zabiegom. Poza tym wielu pracowników chorowało, było na izolacji lub kwarantannie. To wszystko spowodowało, że możliwości leczenia były znacznie mniejsze. W pierwszej kolejności przyjmowaliśmy zatem pacjentów wymagających najbardziej pilnych hospitalizacji. Wielu jest w zaawansowanych stadiach choroby, a takich chorych trudniej się leczy, mają oni więcej powikłań i wymagają dłuższego pobytu w szpitalu.
W 2021 r. przyjmowano w szpitalach kardiologicznych więcej pacjentów niż na początku pandemii w 2020 r., gdy wielu chorych obawiało się jakiejkolwiek hospitalizacji.
- Biorąc pod uwagę wielkość kontraktów finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia to w większości szpitali w 2021 r. były one zrealizowane na poziomie ponad 80 proc. w porównaniu do okresu sprzed pandemii. Nie osiągnęliśmy zatem wcześniejszego poziomu, a na dodatek mamy jeszcze zaległości z 2020 r. Nie nadrabiamy zaległości, wręcz przeciwnie – mimo poprawy one wciąż narastają. Nie można także wykluczyć, że dołączą się również chorzy z późnymi powikłaniami kardiologicznymi po COVID, o czym coraz częściej się mówi. W tej sytuacji tym bardziej trzeba w pierwszej kolejności obejmować opieką pacjentów, którzy wymagają szybkiej pomocy.
Jak tych pacjentów kwalifikować, wszyscy na skierowaniu mają adnotację – „pilne”?
- Z tym jest kłopot, bo nie wiemy co się dzieje w kolejkach do poradni i oddziałów kardiologicznych, jacy to są pacjenci. Mogą mieć to samo rozpoznanie, ale po bardziej wnikliwej analizie okazuje się, że nie wszyscy muszą być przyjęci natychmiast do szpitala. Oczywiście przy tak długim oczekiwaniu stan pacjenta już po wystawieniu skierowania może się znacznie zmienić. Staramy się zatem telefonicznie kontaktować z pacjentami oczekującymi, by sprawdzić, czy objawy choroby się nasiliły. Zresztą, ten system powinien być wprowadzony na stałe. Przyśpieszenie ruchu pacjentów w ramach Krajowej Sieci Kardiologicznej służy też poprawie bezpieczeństwa chorych. Po upływie miesiąca wiemy kto faktycznie wymaga szybkiej interwencji, a kto nie musi czekać w kolejce, przynajmniej na razie. To z kolei powinno zatrzymać pogarszanie się stanu pacjentów z najbardziej zaawansowanymi zmianami.
Dla kardiologów to nierzadko trudne decyzje…
- Z pewnością, choć kolejki są wszędzie, nawet w krajach najbogatszych. A kolejek, które narosły ostatnio, na skutek pandemii, nie da się od razu rozładować. Musimy więc przede wszystkim więcej wiedzieć o oczekujących pacjentach, by można było bezpiecznie kwalifikować ich do dalszego badania, leczenia i hospitalizacji. Nie od razu wszystko może zostać zrobione, ale bardzo ważny jest pierwszy kontakt z pacjentem. Pomocne jest to, że na część zabiegów, o które zabiegaliśmy w ramach Krajowej Sieci Kardiologicznej, nie ma limitów, jak przezcewnikowa implantacja zastawki aortalnej (TAVI), zabiegi plastyki zastawki mitralnej metodą brzeg do brzegu oraz ablacje. Lekarze rodzinni w poradniach oddalonych od dużych ośrodków muszą być jednak przekonani, że pacjenta warto skierować na szybką ścieżkę, bo jest to dla nich jak i chorego bezpieczniejsze. Jeśli się to potwierdzi, KSK będzie można rozszerzyć na całą Polskę.
Choroby sercowo-naczyniowe nadal są u nas dużym zagrożeniem? W Europie Zachodniej pod względem liczby zgonów na pierwsze miejsce wysuwają się nowotwory.
- Polska nadal jest krajem wysokiego ryzyka sercowo-naczyniowego, mimo poprawy sytuacji w latach poprzednich. Pod względem liczby zgonów choroby układu krążenia są u nas wciąż na pierwszym miejscu. A przecież już przed pandemią mieliśmy sporo do zrobienia. Do poprawy sytuacji poza Krajową Siecią Kardiologiczną może się przyczynić cały Narodowy Program Chorób Układu Krążenia, którego jest ona częścią, przewidziany na lata 2022-2033. (PAP)
Źródło: PAP
Komentarze
[ z 5]
Nie ulega wątpliwości, że pandemia przyczyniła się do tego, że kolejki do specjalistów uległy wydłużeniu. Na samym początku jej rozwoju wiele oddziałów musiało zostać zamkniętych z obawy przed powikłaniami jakie wiązały się z COVID-19, podobnie było w przypadku oddziałów na których przyjmowano pacjentów kardiologicznych. Bardzo dobrze, że podjęto kroki aby tę sytuację naprawić, a co najważniejsze umożliwić pacjentom jak najszybszy dostęp do świadczeń. Tak jak wspomniano w artykule, zawsze dąży się do tego aby pacjent był skonsultowany i rozpoczęto u niego leczenie zanim dojdzie do pogłębienia choroby. Wtedy terapia z pewnością jest dużo prostsza i mniej obciążająca.
Moim zdaniem dobrą wiadomością jest fakt, że nowe mutacje koronawirusa nie stanowią tak dużego zagrożenia dla zdrowia serca, jak miało to miejsce na początku pandemii o czym wspominało się bardzo często. W wielu zaleceniach było to aby skonsultować się z kardiologiem, aby dokładnie przebadać serce czy nie doszło do jego uszkodzenia w wyniku powikłań po infekcji koronawirusem. Bardzo dobrze, że od podstaw próbuje się rozwiązać ten problem, czyli od zgłaszania się pacjentów do lekarzy Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Często to właśnie oni jako pierwsi stwierdzają jakieś nieprawidłowości i kierują pacjenta na dokładniejszą diagnostykę.
Trwająca w Polsce od marca ubiegłego roku pandemia COVID-19 i towarzysząca jej izolacja społeczna radykalnie zmieniły sposób funkcjonowania milionów obywateli i znacząco wpłynęły na relacje międzyludzkie. Ponadto uświadomiły istnienie wielu problemów związanych ze zdrowiem, które dotychczas wydawały się mniej istotne i często były odkładane na później. Poza bezpośrednim zagrożeniem ze strony koronawirusa, dość szybko okazało się, że pandemia pociąga za sobą cały szereg niebezpiecznych konsekwencji zdrowotnych – w tym zwłaszcza dla pacjentów chorych przewlekle. Szczególną grupę stanowią osoby ze schorzeniami układu sercowo-naczyniowego, gdyż od wielu lat to właśnie choroby kardiologiczne odpowiadają za niemal połowę wszystkich zgonów w Polsce. Podawane codziennie czarne statystyki śmiertelności będącej konsekwencją zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 wciąż robią ogromne wrażenie i nie bez przyczyny wywołują społeczne poczucie lęku. Należy jednak podkreślić, że pomimo trwającej pandemii to wciąż choroby układu sercowo-naczyniowego utrzymują się w Polsce na pierwszym miejscu w niechlubnym rankingu przyczyn zgonów. Jak wynika z danych opublikowanych przez Główny Urząd Statystyczny, od początku pandemii, tj. od marca 2020 r. do 13 grudnia 2020 r., zmarło w Polsce 372 tys. osób, czyli o niemal 20% więcej niż w analogicznym okresie w 2019 r. Koronawirus odpowiedzialny był za śmierć 22,7 tys. osób, a pozostałe 36,1 tys. to m.in. nagłe przypadki, zgony z powodu niewykrytych na czas chorób przewlekłych oraz zgony pacjentów, u których standardowe ścieżki leczenia i monitorowania stanu zdrowia zostały zaburzone. Niebezpieczeństwo zarażenia koronawirusem skutecznie odciągnęło uwagę i zmniejszyło czujność wobec zagrożeń ze strony chorób układu sercowo-naczyniowego i ich konsekwencji. Szczególne znaczenie w przypadku pacjentów kardiologicznych ma utrzymywanie choroby pod kontrolą, tymczasem jak komunikują kardiolodzy – klinicyści, w następstwie pandemii COVID-19, jako przejaw lęku przed zarażeniem, nastąpił radykalny spadek liczby pacjentów z chorobami przewlekłymi zgłaszających się do poradni specjalistycznych i szpitali w całej Polsce. Taką formę pomocy pacjenci traktowali jako ostateczność i zjawiali się wówczas, gdy objawy choroby były bardzo nasilone lub stan chorego dramatycznie się pogarszał. Liczba interwencji ratujących życie w ośrodkach kardiologii inwazyjnej już na początku pandemii spadła nawet o 30%, a równocześnie dwukrotnie zwiększyła się liczba pacjentów z poważnymi powikłaniami zawału serca spowodowanymi zbyt długim odwlekaniem wezwania pomocy. Miniony rok to trudny czas dla wszystkich, ale w obawie przed zarażeniem koronawirusem nie należy zapominać o ochronie swojego serca – dotyczy to zwłaszcza pacjentów ze schorzeniami układu sercowo-naczyniowego. Szczególne okoliczności sprawiły, że wiele osób zmieniło swój dotychczasowy tryb życia, a dodatkowo nastąpiła kumulacja różnych zagrożeń czyhających na nasze serca. Niektóre z nich są całkiem nowe, ale większość towarzyszy nam od wielu lat – jednak w ostatnim czasie zwiększyły swoją skalę, przez co stały się jeszcze bardziej niebezpieczne. Wraz z nastaniem pandemii notuje się coraz większą liczbę chorych ze schorzeniami przewlekłymi, którzy mają niekontrolowane parametry krążeniowe i metaboliczne, są mniej aktywni fizycznie, odstępują od zasad zdrowego żywienia, rzadziej stosują się do reguł profilaktyki zdrowotnej oraz częściej narażeni są na przewlekły stres. Zaczyna się niewinnie, ale kiedy do tego zestawu dochodzi ignorowanie czynników ryzyka chorób układu krążenia, takich jak nadciśnienie tętnicze, nadwaga, czy cukrzyca typu 2, to w dłuższej perspektywie zaniedbania w obszarze profilaktyki kardiologicznej mogą doprowadzić do zawału lub udaru mózgu bądź rozwinięcia się niewydolności serca. Kontrola glikemii stała się szczególnie ważna teraz, w czasie pandemii, gdyż jak wskazują najnowsze badania, źle kontrolowana glikemia u chorych na cukrzycę typu 2 wiąże się ze zwiększoną śmiertelnością w przebiegu COVID-19. Ograniczenie aktywności fizycznej, częstsze podjadanie w domu, większy stres – to wszystko wpływa na pogorszenie wyrównania cukrzycy. Punktem wyjścia jest znajomość zagrożeń dla serca, ale kolejny krok to uświadomienie sobie, że z powodzeniem można utrzymywać je pod kontrolą, choć wymaga to nieco pracy i osobistego zaangażowania. Regularne badania profilaktyczne, zachowanie ciągłości terapii – choćby w nadciśnieniu tętniczym czy hipercholesterolemii, kontakt z lekarzem – zarówno w formie teleporady, jak i tradycyjnej wizyty, a także utrzymywanie zbilansowanej diety oraz systematyczne podejmowanie aktywności fizycznej to najważniejsze i uniwersalne zasady profilaktyki kardiologicznej, którą należy realizować, aby ochronić serce – również, a może przede wszystkim, w czasie pandemii. Jak podkreślają kardiolodzy, niezwykle istotne jest samodzielne kontrolowanie parametrów krążeniowych i metabolicznych w warunkach domowych. Szczególnie teraz, w dobie pandemii COVID-19, każdy z nas zmuszony jest do wzięcia większej odpowiedzialności za kondycję swojego serca. Dotyczy to w równym stopniu pacjentów kardiologicznych, którzy mogą wpływać na skuteczność leczenia poprzez aktywne uczestnictwo w procesie terapeutycznym, jak i osób znajdujących się w grupie ryzyka – zagrożonych, ale wciąż mających szansę na uniknięcie chorób układu sercowo-naczyniowego.
Konsekwencją utrzymującego się od roku zagrożenia epidemicznego ze strony COVID-19 jest radykalny spadek liczby pacjentów z chorobami przewlekłymi, zgłaszających się do poradni specjalistycznych i szpitali. Nie oznacza to jednak poprawy kondycji zdrowotnej Polaków, ale jest jednym z efektów pandemii, która poważnie ograniczyła możliwość leczenia chorób przewlekłych a także jest przejawem obaw pacjentów, dla których niebezpieczeństwo zarażenia koronawirusem SARS-CoV-2 okazało się bardziej realne niż ryzyko ze strony schorzeń dobrze znanych i często towarzyszących nam od wielu lat. Pomimo wysokiej śmiertelności będącej następstwem trwającej pandemii, to wciąż choroby układu sercowo-naczyniowego pozostają pierwszą przyczyną zgonów w Polsce, stanowią nie tylko realne zagrożenie dla życia jednostek, ale niosą również odległe konsekwencje dla zdrowia publicznego. Wobec tej sytuacji, edukacyjna misja podnoszenia społecznej świadomości nt. zagrożeń wynikających z chorób układu krążenia i możliwości przeciwdziałania im nabiera jeszcze większego znaczenia – dlatego rusza XVIII edycja ogólnopolskiej kampanii społeczno-edukacyjnej „Servier dla Serca” – „Misja Ochrony Serca w pandemii COVID-19”. Minął rok odkąd pandemia COVID-19 radykalnie zmieniła codzienność milionów ludzi na całym świecie i redefiniowała priorytety w wymiarze społecznym i gospodarczym. Powszechnym celem w poszczególnych krajach stało się zapewnienie zdrowia i poczucia bezpieczeństwa obywateli, czemu m.in. służyły wprowadzane coraz bardziej daleko idące ograniczenia i restrykcje. Zagrożenie ze strony koronawirusa SARS-CoV-2 w krótkim czasie zdominowało globalną dyskusję, która stała się siłą napędową narastającego poczucia niepokoju, ale przede wszystkim dotknęło i dokonało rewolucji w obszarze ochrony zdrowia – bezpośrednio zaangażowanego w walkę z pandemią. Statystycznie od wielu lat choroby układu krążenia odpowiadają za niemal połowę wszystkich zgonów w Polsce. Pomimo wzrostu śmiertelności w konsekwencji trwającej pandemii, to wciąż choroby układu sercowo-naczyniowego pozostają pierwszą przyczyną zgonów w Polsce. Według danych GUS, od marca do 13 grudnia 2020 r. zmarło w Polsce 372 tys. osób, czyli blisko o 20% więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Tylko 22,7 tys. można tłumaczyć wirusem, a reszta, czyli 36,1 tys. osób to nie tylko nagłe przypadki, ale także np. zgony z powodu niewykrytych na czas chorób przewlekłych oraz zgony pacjentów, u których standardowe ścieżki leczenia i monitorowania stanu zdrowia zostały zaburzone. Jak podkreślają eksperci, obawa przed zakażeniem koronawirusem sprawiła, że pacjenci z chorobami przewlekłymi nie zgłaszali się do poradni specjalistycznych i szpitali, albo robili to, gdy objawy schorzeń były bardzo nasilone. Liczba interwencji ratujących życie w ośrodkach kardiologii inwazyjnej już na początku pandemii spadła nawet o 30%, a równocześnie dwukrotnie zwiększyła się liczba pacjentów z poważnymi powikłaniami zawału serca spowodowanymi zbyt długim odwlekaniem wezwania pomocy. Notuje się coraz większą liczbę chorych z chorobami przewlekłymi, którzy ze względu na kilkumiesięczny okres pandemii mają niekontrolowane parametry krążeniowe i metaboliczne, są mniej aktywni fizycznie, mniej dbają o zdrową dietę, rzadziej stosują się do zasad profilaktyki zdrowotnej, częściej narażeni są na stres. W kontekście pandemii kluczowe dla pacjentów jest utrzymywanie choroby pod kontrolą poprzez m.in. przestrzeganie zaleceń lekarza, w tym sumienne przyjmowanie leków wedługg wskazań lekarza, konsultowanie – także z wykorzystaniem teleporady – wszelkich niepokojących zmian w przebiegu schorzenia, monitorowanie podstawowych parametrów choroby w warunkach domowych, a w sytuacjach nagłych pilne wezwanie pomocy. Badania wskazują, że brak np. kontroli ciśnienia tętniczego koreluje z cięższym przebiegiem COVID-19, a zła kontrola glikemii u chorych na cukrzycę typu 2 wiąże się wręcz ze zwiększoną śmiertelnością w COVID-19. Tak więc skuteczna kontrola ciśnienia tętniczego i glikemii nigdy dotąd nie była tak ważna jak teraz.
Skupienie systemu ochrony zdrowia na walce z pandemią COVID-19 szczególnie uwidoczniło dotychczasowe problemy i wpłynęło istotnie na leczenie innych chorób. Minister zdrowia sam przyznał, że dług zdrowotny rośnie, a wielu ekspertów mówi wręcz o zapaści systemu. Ograniczony od blisko dwóch lat dostęp do diagnostyki, wizyt, hospitalizacji czy rehabilitacji odbija się zwłaszcza na kardiologii i zbiera śmiertelne żniwo wśród pacjentów z niewydolnością serca, którzy już przed pandemią byli w Polsce na pierwszym miejscu pod względem liczby nadmiarowych zgonów. Kolejna IV już fala koronawirusa pogłębia jeszcze bardziej „dług kardiologiczny”, a liczba pacjentów z niewydolnością serca wymagających hospitalizacji wciąż rośnie, a niektórych zwyczajnie już nie ma. Niestety końca epidemii nie widać, a po apogeum IV fali, w jakiej właśnie jesteśmy, przyjść mogą kolejne. Tymczasem pacjenci z chorobami serca nie mogą tyle czekać. Zamykanie części oddziałów, przekształcanie łóżek w covidowe, przesuwanie personelu do walki z COVID-19, odwoływanie zabiegów planowych czy nadal niezgłaszanie się wielu pacjentów po pomoc w obawie przed zakażeniem koronawriusem, powoduje, że rośnie grono tych, którzy nie otrzymali pomocy na czas. W przypadku chorób układu sercowo-naczyniowego może to wpływać wprost na zagrożenie zdrowia, a często i życia. Pacjenci kardiologiczni bowiem jeszcze przed pandemią stanowili największą grupę pod względem hospitalizacji. Trwająca od blisko dwóch lat pandemia, zwłaszcza w kolejnych falach powoduje przekształcanie łóżek na różnych oddziałach w covidowe. Nie omija to również łóżek przeznaczonych dla pacjentów kardiologicznych i utrudnia leczenie chorób sercowo-naczyniowych. Brak dostępu i niekiedy nieotrzymywanie pomocy na czas przekłada się na zaostrzenia choroby, a więc paradoksalnie liczbę tych, którzy wymagają hospitalizacji. Spirala ta nakręca się, a dług kardiologiczny rośnie. Tymczasem już przed pandemią środowisko kardiologów alarmowało, że bez wprowadzenia kompleksowej opieki dla pacjentów kardiologicznych oraz szybkiego dostępu do nowoczesnej farmakoterapii, liczba hospitalizacji, ale także zgonów będzie wciąż na bardzo wysokim poziomie. Pociąga to za sobą ogromne koszty dla systemu. Epidemia i przekształcanie systemu dla pacjentów covidowych kosztem innych schorzeń, tylko uwypukliła te problemy. Rośnie liczba pacjentów, zwłaszcza z chorobami sercowo-naczyniowymi, którzy nie otrzymują niezbędnej pomocy medycznej na czas, a w efekcie umierają lub przechodzą w cięższe stadia choroby. Wówczas wymagają jeszcze bardziej specjalistycznej opieki, także w ramach kolejnych hospitalizacji. Tak właśnie nakręca się spirala “długu kardiologicznego”. Skutki pandemii odczuwają bezpośrednio i pośrednio pacjenci, a dostrzegają i ostrzegają przed nimi klinicyści. Złudzeń nie pozostawiają najnowsze statystyki. Publikacja przygotowana przez blisko 50 czołowych kardiologów na podstawie analizy hospitalizacji i zgonów pacjentów z niewydolnością serca w okresie 1 stycznia 2019 – 31 grudnia 2020 w 24 ośrodkach w Polsce pokazała, że liczba pacjentów przyjętych do szpitala z powodu niewydolności serca w tym okresie spadła o 23,4 proc. W 2020 r. w porównaniu do roku 2019 przy jednoczesnym znacznym wzroście śmiertelności pacjentów z niewydolnością serca bez i z COVID-19. Statystyki dotyczące roku 2021 mogą być jeszcze gorsze, gdyż dług kardiologiczny wciąż narasta. Można się obawiać, że pacjenci ci znów zasilą najliczniej pulę nadmiarowych zgonów, jak to miało miejsce w 2020 r. „Raport o zgonach w Polsce” opublikowany w 2020 roku przez Ministerstwo Zdrowia pokazał te tragiczne statystyki. W ubiegłym roku zanotowano bowiem o 67 tysięcy zgonów więcej niż w 2019 roku. Co istotne, zgony z powodu chorób serca stanowiły 17 procent tej liczby. Jak podkreśla prof. Przemysław Mitkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, część nadmiarowych zgonów w 2020 roku była spowodowana bezpośrednio przez infekcję COVID-19, jednak pozostałe przypadki, to efekt długu zdrowotnego, także kardiologicznego. Niestety choroby układu sercowo-naczyniowego stanowiły główną przyczynę tych nadmiarowych zgonów. Już przed pandemią co godzinę w Polsce umierało 16 osób dotkniętych schorzeniami kardiologicznymi, a niewydolność serca utrzymywała się na pierwszym miejscu pod względem przyczyn zgonów. Eksperci alarmują, że w wyniku kolejnych fal koronawriusa jeszcze więcej pacjentów kardiologicznych umrze w wyniku powikłań lub ciężkiego przebiegu zakażenia tym wirusem oraz innych czynników związanych z brakiem dostępu do optymalnej opieki kardiologicznej. Podczas kolejnej IV fali, do której apogeum niebezpiecznie się obecnie zbliżamy, przybywa w dużym tempie nowych przypadków zakażeń, ale także hospitalizacji. Osoby niezaszczepione przeciw COVID-19, których w Polsce jest nadal bardzo dużo, przechodzą zakażenie koronawirusem ciężej i trafiają do szpitali. W ostatnich dniach na łóżka covidowe dziennie trafia nawet pół tysiąca pacjentów. Wymaga to szybkiego przekształcania dla nich kolejnych łóżek szpitalnych z innych oddziałów, w tym kardiologicznych. Także personel często przesuwany jest do walki z COVID-19.