Według § 6 rozporządzenia z dnia 18 sierpnia 2011 r. w sprawie obowiązkowych szczepień ochronnych uprawnionymi do przeprowadzania obowiązkowych szczepień ochronnych są osoby, o których mowa w art. 17 ust. 6 ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, które odbyły w ramach doskonalenia zawodowego kurs lub szkolenie w zakresie szczepień ochronnych i uzyskali dokument potwierdzający ukończenie tego kursu lub szkolenia lub uzyskali specjalizację w dziedzinie, w przypadku której ramowy program kształcenia podyplomowego obejmował problematykę szczepień ochronnych na podstawie przepisów o zawodach lekarza i lekarza dentysty.
Z kolei zgodnie z art. 67 pkt 3 ustawy z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, szczepienia ochronne mogą do dnia 31 grudnia 2015 r. wykonywać lekarze lub felczerzy, pielęgniarki, położne i higienistki szkolne, nieposiadający kwalifikacji określonych w rozporządzeniu, o ile posiadają 2,5-letnią praktykę w zakresie przeprowadzania szczepień ochronnych.
Ministerstwo Zdrowia wydało komunikat, w którym m.in. radzi uzupełnienie kwalifikacji. Jednak problem dotyczy dużej grupy.
- Szacujemy, że wymaganego kursu nie odbyło przeszło 1000 lekarzy POZ – mówi Wojciech Pacholicki z Porozumienia Zielonogórskiego. - Jeżeli Ministerstwo Zdrowia nie wycofa się z tych restrykcyjnych przepisów, w niektórych regionach program obowiązkowych szczepień ochronnych przestanie działać tak, jak powinien. Niezrozumiałe jest zabieranie uprawnień do wykonywania szczepień doświadczonym lekarzom, którzy robili to od lat. Im nie jest potrzebny żaden kurs. Zaskakuje nie tylko brak logiki w tym pomyśle resortu, ale i brak wyobraźni oraz odpowiedzialności. Jak wiadomo, coraz więcej rodziców ulega mitom rozpowszechnianym przez ruchy antyszczepionkowe i problem narasta. Sztuczne mnożenie formalnych barier dla osób wykonujących szczepienia tylko go pogłębi.
Pacholicki zwraca uwagę także na to, że problem będą mieli pacjenci urazówek czy SOR-ów.
- Oni nie mają takich kursów i nie sądzę żeby mieli motywację do ich robienia – dodaje Pacholicki. - Pacjent po urazie albo podrapany przez psa będzie czekał na zastrzyk przeciwtężcowy, aż go lekarz rodziny przyjmie? Przecież to nonsens.
O pilną zmianę przepisów w tej sprawie zaapelowało również do ministra zdrowia prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej.
„Nie sposób zaakceptować sytuacji, w której osoby posiadające wieloletnie doświadczenie zawodowe w zakresie wykonywania szczepień obowiązkowych, mają stracić to uprawnienie z powodu braku potwierdzenia swych wysokich umiejętności udziałem w kursie lub szkoleniu” – czytamy w apelu.
Zdaniem NRL pozbawienie prawa do wykonywania szczepień obowiązkowych osób, które posiadają wieloletnią praktykę w tym zakresie, nie znajduje żadnego racjonalnego uzasadnienia.
Samorząd zaproponował zmianę rozporządzenia i dopuszczenie do wykonywania szczepień osób bez kursów, ale z trzyletnią praktyką.
Źródło: Federacja Porozumienie Zielonogórskie
Komentarze
[ z 5]
Leczenie biurokracji dokładaniem kolejnej papierologii - pomysł ministerstwa na zlikwidowanie kolejek. Absurd goni absurd. Urzędnicy powinni być inteligentnymi ludźmi, a jak widać nie są. Brak wyobraźni, brak perspektywy. Rodzice, którzy będą mieli problem z uzyskaniem szczepionki po prostu nie zadbają o to i dzieci pozostaną nieszczepione. To niesie ryzyko epidemii, śmierci, a co najważniejsze - zwiększonych kosztów dla resortu.
To brzmi jak jakiś ponury żart. Jakie trzeba mieć wyjątkowe umiejętności do wykonywania szczepień? Przeciwwskazań do szczepienia jest zaledwie kilka, łatwo ich się nauczy każdy student kierunku lekarskiego. Zastrzyk wykonać umie każda pielęgniarka, dla lekarza to też nie jest niezwykła umiejętność. Nakładanie kolejnych ograniczeń na lekarzy rodzinnych mija się z sensem tej specjalizacji. Jeszcze trochę będzie to tak ograniczona specjalizacja jak na przyklad endokrynologia. W dużych miastach i tak czeka się w kilkudniowych kolejkach do lekarza rodzinnego. Absurd goni absurd
Aż strach czytać takie doniesienia. Boję się o nasze dzieci, muszą żyć w takim kraju. "Polska istnieje tylko teoretycznie" takie słowa znajdują potwierdzenie w działaniu urzędników. Urzędy potrafią zniszczyć nawet najprostsze i najbardziej logiczne rozwiązania systemowe. Co komu przeszkadza szczepiąca pielęgniarka czy lekarz. Po 5-6 latach studiów chyba potrafią zrobić zastrzyk i zadbać, aby pacjent był bezpieczny przez godzinę lub dwie po szczepieniu. Urzędnicy nie mają pojęcia o czym decydują i tak to się kończy. Mam nadzieję, ze organizacje lekarskie w porę zablokują takie głupoty.
Nieźle... to teraz po anatoksynę tężcową po urazie, zranieniu będziemy gonić do prywatnych praktyk... Już to widzę. Szpitale zakaźne będą mieć więcej pracy!
A ruchy antyszczepionkowe już zacierają ręce- będą mieć nowe argumenty, żeby przekonać rodziców, że szczepienia ochronne są szkodliwe. Skoro trzeba mieć do tego specjalne uprawnienia, to nie mogą to być bezpieczne procedury. Powinniśmy brać przykład z systemów zdrowia zachodnich, gdzie lekarz rodzinny zajmuje się wieloma sprawami zdrowotnymi swoich pacjentów, a do specjalistów odsyła ich w skomplikowanych przypadkach. Czy wykonywanie szczepień ochronnych naprawdę wymaga nie wiadomo jakich certyfikatów?