Jest chory, ma problemy z układem ruchu, na dodatek czeka go przeszczep nerki. Lekarka zaleciła mu wyjazd do sanatorium. Wojciech Kopeć z Waksmundu z sanatorium został odesłany z kwitkiem. Okazało się, że jest zbyt chory, by go rehabilitować.53-letni Kopeć porusza się na wózku inwalidzkim. Ponadto codziennie musi być dializowany. - Przy niewielkiej pomocy jestem jednak osobą radzącą sobie - mówi. Został zakwalifikowany do przeszczepu nerki. - Gdy się o tym dowiedziałem, moja lekarka powiedziała, że dobrze by było, żebym wyjechał do sanatorium podreperować zdrowie - mówi.
W marcu dostał informację z Narodowego Funduszu Zdrowia, że fundusz przyznał mu pobyt w szpitalu sanatoryjnym "Beskid" w Wysowej.
W szpitalu miał się stawić 25 kwietnia. To jedyny ośrodek w południowej Polsce przyjmujący pacjentów dializowanych, gdzie rehabilitowane są schorzenia, na które cierpi pan Wojciech. Na miejscu okazało się jednak, że z 3-tygodniowego pobytu nic nie wyjdzie. Personel szpitala uznał, że pacjent jest zbyt chory, żeby mógł u nich zostać. Stwierdzono np., że sam sobie nie poradzi przy wstawaniu z łóżka, w toalecie...
- Mówili mi, że nie będzie miał się kto mną opiekować, bo na 120 pacjentów mają tylko jedną pielęgniarkę. Tymczasem nad moim przyjęciem debatowały trzy pielęgniarki i dwóch lekarzy. Usłyszałem, że mogę zostać, jeśli zostanie ktoś ze mną. Pobyt mojego opiekuna miał kosztować 1900 zł - mówi poruszony mieszkaniec Waksmundu. Po dwóch godzinach proszenia i czekania odjechał do domu. - To nienormalne, że w szpitalu uzdrowiskowym nie ma miejsca dla człowieka na wózku inwalidzkim. Przecież oni mają odpowiednie pokoje dla wózkowiczów. Byłem tam dwa lata temu. Teraz mnie nie przyjęli, bo nie chciało im się pracować przy takim pacjencie jak ja - mówi Kopeć. Dyrekcja szpitala zaznacza, że nikt z góry nie skreślił pana Kopcia. - Czekaliśmy na niego, mieliśmy już przygotowany pokój. Gdy przyjechał, lekarz, który go zbadał, uznał, że nie nadaje się do leczenia sanatoryjnego, bo nie jest na tyle samodzielny, by o siebie zadbać - mówi Anna Olejarz, dyrektorka szpitala. I dodaje, że pielęgniarki co prawda są w szpitalu, ale one dbają o zalecone przez lekarza zabiegi, a nie pomagają pacjentom przez 24 godziny na dobę. - Przy panu Kopciu musiałaby być cały czas jedna osoba. To dla nas niemożliwe. Mogła z nim zostać siostra, ale nie chciała - mówi dyrektorka.
- Nie chciała, bo nie mogła. Ona opiekuje się w domu 85-letnią schorowaną matką. Nie mogła jej zostawić - żali się Wojciech Kopeć, który zdecydował się poskarżyć na szpital do NFZ i rzecznika praw pacjenta. Fundusz jednak stoi po stronie szpitala.
- Na skierowaniu pana Kopcia była informacja, że porusza się na wózku inwalidzkim, jest dializowany, a jego ogólny stan zdrowia i samodzielności był oceniony jako dobry. Ostatnio jednak się pogorszył. Powinien to nam zgłosić. Po przybyciu do uzdrowiska, lekarz miał prawo odmówić przyjęcia pana Kopcia. W jego opinii pacjent wymaga opieki osoby trzeciej - mówi Aleksandra Kwiecień z NFZ w Krakowie. Wojciech Kopeć nie zgadza się z diagnozą lekarzy.
Źródło: www.gazetakrakowska.pl
Komentarze
[ z 6]
Z jednej strony sytuacja nieco komiczna, bo przecież taka jest rola sanatorium, aby rehabilitować i pomagać w powrocie do zdrowia. Jednakże z drugiej strony, może ośrodek rzeczywiście nie dysponował niezbędnymi narzędziami, aby zapewnić pacjentowi w opisanym powyżej stanie zdrowia należyty poziom opieki, a przyjęcie go na leczenie sanatoryjne mogłoby grozić mu powikłaniami i poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Nie przypuszczam, aby akurat na tego jednego pacjenta lekarze badający stan zdrowia przed przyjęciem do placówki się uwzięli i uznali, że go nie przyjmą, bo nie, bo tak im się podoba. Wydaje mi się, że raczej musieli mieć ku temu wskazania. Na skierowaniu pacjenta było napisane, że jego stan jest dość dobry. Jeśli się pogorszył, a pacjent pomimo tego nie zdecydował się zgłosić tego faktu swojemu lekarzowi tylko liczył na skorzystanie z opieki i rehabilitacji sanatoryjnej, powinien był się liczyć z faktem, że może zostać mu odmówione przyjęcie do takiego ośrodka. W końcu sanatoria to ośrodki rehabilitacyjne zajmujące się poprawianiem stanu zdrowia pacjentów. Od leczenia gorszych przypadków i pacjentów w złym stanie ogólnym są inne placówki od szpitali poczynając. Nie sądzę, aby lekarz orzekający o złym stanie zdrowia mężczyzny oczekującego na przeszczep nerki i poruszającego się na wózku inwalidzkim był niepodparty odpowiednimi faktami i krzywdzący z powodu swojej niesprawiedliwości dla pacjenta.
Wielka szkoda, że podobne sytuacje mają miejsce, ale jestem w stanie uwierzyć, że na 120 pacjentów przypada tylko kilka pielęgniarek (może nie jedna tak jak twierdzili w sanatorium, skoro dwie rozmawiały z pacjentem). W każdym razie, najwyraźniej stwierdzili, że nie dadzą rady zapewnić pacjentowi należytej opieki. Lepiej, że zostało to powiedziane na początku, a nie, że potem nie otrzyma niezbędnej pomocy. Sanatorium jest z pewnością przyjemniejszym miejscem niż szpital, ale skoro to ciężki przypadek, nie pozostaje nic jak tylko leczyć się tam. Dziwne, że przed samym przyjazdem nie zostało wszystko dokładnie ustalone. Lekarze w ośrodku powinni wiedzieć o wszystkich schorzeniach i potrzebach pacjenta, by nie było wątpliwości co do przyjęcia. A tak, odmowa w drzwiach jest dla mnie nie do pomyślenia zwłaszcza, że domyślam się, że nie jest najprostszą rzeczą podróżowanie na wózku inwalidzkim. Można było oszczędzić pacjentowi siły i nerwów.
Dodam jeszcze, że to to lekarze i pielęgniarki byliby odpowiedzialni za ewentualne komplikacje w stanie zdrowia pacjenta powstałe w wyniku niedostatecznej opieki medycznej. Placówka, która jako jedyna w Polsce zajmuje się pacjentami w podobnym stanie zdrowia powinna być jednak lepiej przygotowana, dofinansowana i obsługiwana przez bardziej liczny personel medyczny. Najwyraźniej można być jedynym, a i tak nie wystarczająco zaopatrzonym. Trzytygodniowy pobyt w sanatorium zamiast w szpitalu z pewnością poprawiłby nie tylko zdrowie pacjenta, ale pozwoliłby mu odpocząć i spędzić czas w innym otoczeniu. Szkoda, ze sytuacja wygląda jak opisano.
Moim zdaniem lekarz orzekający o złym stanie zdrowia pacjenta dyskwalifikującym go od leczenia w sanatorium miał prawo postąpić w ten sposób. Istnieją jasne kryteria dopuszczające pacjentów do leczenia w placówkach tego typu. Są to miejsca, które nie zajmują się leczeniem pacjentów w sytuacjach wymagających stałej opieki i nadzoru, a raczej przywracaniem prawidłowego funkcjonowania organizmu, poprawianiem stanu zdrowia i rehabilitacją. Trudno się dziwić, że w przypadku braku możliwości zapewnienia pacjentowi dostatecznej opieki medycznej i stałego nadzoru, zdecydowano się odesłać pacjenta w złym stanie zdrowia i odmówić mu przyjęcia do sanatorium. Z całą pewnością lekarze orzekający o zaistnieniu podobnego faktu kierowali się przede wszystkim dobrem pacjenta i możliwymi powikłaniami, które mogłyby wystąpić, gdyby przymknęli oko na zły stan zdrowia i mimo wszystko podjęli się kuracji mężczyzny. Wydaje mi się, że wina w tym przypadku leży po tronie pacjenta, który nie zważając na aktualny stan zdrowia, zapewne licząc, że uda mu się zakamuflować objawy przed lekarzami zdecydował się na wyjazd do sanatorium. Szkoda, że postąpił w taki sposób bo z całą pewnością nie było to łatwą podróżą dla pacjenta w jego stanie, jednak nie można winą za to obciążać lekarzy.
Trzeba by się poważnie zastanowić jaką rolę w takim razie pełni sanatorium. Szczerze przyznam, że po dogłębnym przemyśleniu problemu wcale nie wydaje mi się błędem podjęcie takiej, a nie innej decyzji przez personel ośrodka. Jeśli rzeczywiście nie dysponowano tam właściwymi sposobami, aby zapobiec ewentualnym powikłaniom, albo możliwością szybkiej interwencji w razie nagłego zdarzenia niebezpiecznego dla zdrowia to może rzeczywiście lepiej, że pacjenta odesłano. Mimo wszystko o wiele ważniejsze jest zachowanie dobrego zdrowia i bezpieczeństwa pensjonariuszy, a odesłanie chorego chociaż było decyzją odważną i personel musiał być świadomy narażenia się na sprzeciw i protesty, to jednak było najbardziej racjonalnym postępowaniem i mimo wszystko uważam, że odpowiedzialnym i podjętym dla dobra tego pacjenta. Na przyszłość jednak taki pacjent powinien uprzedzać lekarza, który kieruje go na leczenie sanatoryjne, aby wybierał ośrodek w którym właściwa dla jego stanu zdrowia opieka będzie mogła być zapewniona.
Może i dobrze, że lekarze odesłali tego pacjenta, ale trzeba zastanowić się jaka w takim razie jest rola sanatoriów. Przecież z założenia raczej nie powinni tam jeździć ludzie zdrowi, a tacy, którzy wymagają rehabilitacji, odpoczynku i regeneracji dla ciała. Wobec powyższych przecież pacjent po przeszczepie nerki idealnie wpasowuje się w obraz takiego chorego i to właśnie dla niego powinny być zarezerwowane miejsca w ośrodkach uzdrowiskowych. I tak jak mówiłam wcześniej, jeśli już wcześniej było wiadomo z jakimi problemami zdrowotnymi przyjedzie chory do sanatorium, to przecież można było przewidzieć, czy placówka jest w ogóle w stanie zaproponować mu leczenie lub przynajmniej bezpieczeństwo podczas pobytu. A jeśli to pacjent zataił wiadomość o chorej nerce to jest to jego winą, że będzie musiał już na własny koszt wracać do domu. Ktoś w tym miejscu musiał zawinić. Pytanie tylko, czyja tak właściwie była w tym wina- systemu czy pacjenta.