Naukowcy z Uniwersytetu w Kopenhadze zaprezentowali je podczas dorocznego spotkania European Society of Human Reproduction and Embriology (ESHRE), które w dniach 29 czerwca – 2 lipca odbywa się w Monachium.
Główny autor pracy dr Allan Jensen zaznaczył, że ryzyko to jest „umiarkowane”, ale utrzymuje się w okresie dzieciństwa i dorosłości.
W abstrakcie przygotowanym na kongres w Monachium naukowcy przypomnieli, że dotychczas tylko nieliczne badania koncentrowały się na tym problemie. Większość z nich nie znalazła związku między leczeniem niepłodności u mamy a wyższym ryzykiem zaburzeń psychicznych u dziecka, ale wyniki różniły się znacznie od siebie. Jak ocenili Duńczycy, być może wynika to z faktu, że badania te były przeważnie prowadzone w ograniczonych liczbowo grupach, a stan zdrowia dzieci śledzono przez dość krótki czas.
Zespół dr. Jensena przeanalizował dane z rejestru obejmującego wszystkie dzieci urodzone w Danii w latach 1969-2006. Łącznie było to ponad 2,4 mln dzieci, z czego 5 proc. (ponad 124 tys.) zostało urodzonych przez kobiety, które leczyły się z powodu niepłodności. Zdrowie psychiczne dzieci sprawdzano aż do 2009 r. W tym okresie ponad 170 tys. z nich trafiło do szpitala z powodu choroby psychicznej.
Analiza ujawniła, że dzieci urodzone przez kobiety, które leczyły się z powodu niepłodności były o 33 proc. bardziej zagrożone różnymi chorobami psychicznymi w porównaniu z dziećmi poczętymi naturalnie. W przypadku schizofrenii i innych psychoz ryzyko to było wyższe o 27 proc., w przypadku zaburzeń nastroju, jak depresja – o 32 proc., lęków – o 33 proc., zaburzeń odżywiania się, jak anoreksja czy bulimia – o 10 proc., zaburzeń rozwoju mózgu, takich jak autyzm – o 19 proc., a zaburzeń zachowania i emocji, w tym ADHD – o 37 proc. Ryzyko opóźnienia w rozwoju umysłowym oceniono jako wyższe o 26 proc.
Co ważne, podwyższone ryzyko utrzymywało się nie tylko do 19. roku życia, ale również w dorosłości, tj. w wieku 20 lat i więcej.
Na podstawie tych danych naukowcy wyliczyli, że ok. 1,9 proc. wszystkich zdiagnozowanych w Danii przypadków chorób psychicznych może dotyczyć osób, których matka miała problem z zajściem w ciążę.
Zdaniem dr. Jensena ryzyko to jest umiarkowane, jednak specjaliści zajmujący się diagnozowaniem i leczeniem kobiet z niepłodnością powinni zdawać sobie sprawę z jego istnienia.
„Wiedza ta powinna jednak zawsze być rozważana w kontekście fizycznych i psychicznych korzyści, jakie kobiecie może przynieść ciąża” – ocenił badacz.
Autorzy pracy podkreślają, że nie udało im się ustalić, czy wyższe ryzyko zaburzeń psychicznych było związane z niepłodnością matki (tj. z jej genetycznymi lub biologicznymi uwarunkowaniami) czy z samym procesem leczenia problemów z płodnością. „Zatem dokładny mechanizm odpowiedzialny za tę zależność ciągle jest nieznany” – powiedział dr Jensen.
Według niego panuje jednak ogólny pogląd, że ważniejszą rolę odgrywa tu sama niepłodność kobiety. Wiadomo na przykład, że schorzenia psychiczne są do pewnego stopnia uwarunkowane czynnikami genetycznymi. Istnieje zatem prawdopodobieństwo, że warianty genów związane z wyższym ryzykiem zaburzeń psychicznych są nadaktywne u kobiet mających problemy z płodnością, a jeśli zostaną przekazane potomstwu zwiększają jego predyspozycje do problemów natury psychicznej, tłumaczył badacz w Monachium.
Źródło: www.pap.pl
Komentarze
[ z 8]
leczenie każdego schorzenia niesie ze sobą efekty uboczne, jak widać natura póki co działa lepiej od nauki i wiedzy
woda na młyn dla przeciwników in vitro
Nie chce mi się wierzyć w takie wyniki eksperymentów. Raczej wydawało by się bardziej prawdopodobne, iż wyniki badań zostały w taki sposób pokierowane (żeby nie powiedzieć, że sfałszowane), aby odpowiadały potrzebom i mogły służyć za argument przeciwnikom leczenia niepłodności metodą in vitro. W końcu, która matka przez zastosowaniem podobnej metody sztucznego zapłodnienia nie zawaha się, jeśli zostanie poinformowana o zwiększonym ryzyku rozwinięcia w przyszłości u dziecka schizofrenii. Tylko czy te dane z całą pewnością zostały prawidłowo zinterpretowane? Czy do badań dobrano odpowiednio reprezentatywną grupę i czy w zupełności pozbawione były te badania jakiejkolwiek manipulacji? Nie bardzo chce mi się wierzyć, aby dzieci poczęte in vitro były w wyższym stopniu narażone na zachorowanie w przyszłości na choroby psychiczne w tym również schizofrenię. Bo z jakiego faktu miałoby to wynikać i czym być spowodowane? Jeśli już to bardziej prawdopodobne wydawałoby się zwiększenie ryzyka rozwoju chorób somatycznych. Ale choroby psychiczne? Raczej trudno mi to ze sobą połączyć. I raczej nie sądzę...
Być może chodzi tutaj raczej o pewne psychiczne nastawienie rodziny w której wychowuje się dziecko z in vitro. Często są to rodzice w starszym wieku. I jest to ich pierwsze dziecko. Najczęściej w dodatku takie, które udało się w końcu urodzić po długich i wielokrotnie zakończonych niepowodzeniami staraniach. Obawiam się, czy to właśnie nie sami rodzice są w tych przypadkach powodem pojawiających się predyspozycji dzieciaczków do rozwijania zaburzeń natury psychicznej w przyszłych latach. Warto byłoby też skonfrontować te wyniki w porównaniu nie do grupy dzieci zupełnie przypadkowo dobranej, ale przy uwzględnieniu takich czynników jak wiek rodziców dziecka, czas starania się o zajście w ciążę i ilość rodzeństwa. W mojej opinii prawie ze stu procentową pewnością osiągnięto by wyniki bardzo podobne co w przypadku dzieci z in vitro. Dlatego też nie należy moim zdaniem ufać bezgranicznie w badania, które owszem, mogą pokazywać nawet bardzo wysoką i istotną statystycznie zależność, co jednak nie będzie o niczym świadczyło, zwłaszcza jeśli dostosuje się grupy bez uwzględnieniu czynników, które z samą procedura in vitro nie mają zbyt wiele wspólnego, a raczej o wiele większą rolę odgrywa w tych przypadkach element psychicznych predyspozycji rodziców poczętego w ten sposób potomstwa.
Ciekawe jakie znaczenie ma w tym przypadku fakt, że kobiety które nie mogą zajść w ciążę naturalnymi drogami zmagają się same z trudnymi problemami psychicznymi, które nieraz mogą być dla nich zbyt duże do samodzielnego zwalczenia. W związku z tym mogą pojawić się trwałe, a przynajmniej długo trwałe zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym i sieciach neuronowych, które będą prowadzić do niekoniecznie korzystnych dla zdrowia psychicznego stanów emocjonalnych. Te z kolei mogą być w późniejszym czasie świadomie lub nie przekładane na dziecko. Szczególnie, jeśli nawet pomimo leczenia bezpłodności i ostatecznie wykorzystania metod sztucznego zapłodnienia do osiągnięcia potomka trwało długie lata i niekoniecznie wyrokowano pozytywne zakończenie tego procesu. Nie wątpię, że taka sytuacja musi być stresująca dla każdego rodzica. W związku z tym nie wolno bagatelizować roli jaką odgrywa psycholog i być może pary zmagające się z problemem niepłodności obejmować jego opieką. Zwłaszcza w tych przypadkach gdzie lekarz zajmujący się prowadzeniem terapii będzie widział tego zasadność.
Niestety, muszę się zgodzić z powyższą opinią, że szerzenie podobnych wiadomości może w przyszłości skutkować zwiększeniem aktywności osób sprzeciwiających się stosowaniu leczenia in vitro celem niesienia pomocy parom zmagającym się z problemem bezpłodności. Takie osoby, poza błędnym, a przynajmniej nie do końca empatycznym rozumieniem zasad religijnych i próbami narzucania ich innym osobom nie mają za bardzo argumentów. A już na pewno nie mają argumentów opierających się na logicznych argumentach. Natomiast dzięki podawaniu podobnych wiadomości jak te zawarte powyżej istnieje szansa dla niektórych "upartych" buntowników, by oprzeć na nich swoje rzekomo sprawdzone wiadomości. Szczerze mi się to nie podoba i nie sądzę, aby wyniki które opublikowano w badaniach mogły być istotnymi statystycznie, a jednocześnie pewnymi. Gdzieś musi pojawiać się błąd logiczny. Może właśnie tak jak sugerują goście powyżej, wcale nie chodzi o szczególne preferencje samych dzieci powstałych drogą sztucznego zapłodnienia, ale raczej konstrukcji psychologicznej ich rodziców, na przykład nadopiekuńczości, frustracji i wysokiego poziomu stresu w sytuacji kiedy przez długie lata rodzina nie mogła pozyskać zapłodnienia drogami naturalnymi.
Mam nadzieję, że przeciwnicy sztucznego zapłodnienia nie wykorzystają tego argumentu na swoją korzyść. Tak jak zauważyła koleżanka wypowiadająca się powyżej- problem jest obecny, ale niekoniecznie musi wynikać z samego sposobu dzięki któremu udało się osiągnąć zapłodnienie. Mam nadzieję, że niesłusznymi wnioskami nie wspomoże się przeciwników leczenia bezpłodności sposobem in vitro. I że naukowcy zdementują ewentualne przypuszczenia, że to wina doboru komórki jajowej, czy braku przypadkowości w doborze plemnika uczestniczącego w zapłodnieniu. Nie sądzę, aby sam proces miał wpływ na wystąpienie lub nie zaburzeń psychicznych. Raczej właśnie stres rodziców związany z problemem z posiadaniem potomstwa i zmaganiem się z kłopotami dotyczącymi płodności. Trzeba pamiętać, że niezależnie od płci partnera z którego strony pojawia się problem, zawsze jest to dość znacznie stresującym zdarzeniem dla obojga małżonków czy w ogóle osób starających się o dziecko. Być może rozwiązaniem byłoby objęcie pacjentów przychodni zajmujących się leczeniem bezpłodności dodatkowo opieką, a przynajmniej kontrolą u psychologa. Ale z całą pewnością, nie rezygnowałbym z takiego sposobu terapii, która wielu obecnym rodzicom umożliwiła doczekanie się upragnionego potomstwa.
Ehh...fakt jest faktem i jeśli rzeczywiście naukowcy wykryli zależność pomiędzy leczeniem kobiet na bezpłodność, a większym ryzykiem wystąpienia schorzeń natury psychicznej i to tak poważnych jak autyzm czy schizofrenia u dzieci w późniejszym okresie życia to mimo wszystko podobne wiadomości powinny docierać do społeczeństwa. Być może dzięki temu dzieci tych matek objęte zostałyby większą opieką i przesiewowymi badaniami pod tym kontem dzięki czemu udało by się zniwelować skutki choroby, ograniczyć jej intensywność, a być może zupełnie zmniejszyć ryzyko pojawienia się u dorastającego malucha. Przy okazji trzeba jednak pamiętać, że samo powiadomienie rodziny, że choroba może wystąpić nie zawsze jest korzystne. W końcu schizofrenia jest jedną z częstszych chorób psychicznych na którą cierpi jeden na sto pacjentów. Nie znamy dokładnie czynników zwiększających ryzyko jej wystąpienia. Jak wiadomo pewne znaczenie mają geny rodziców przekazywane na dziecko. Ale środowisko i jego wpływ również nie jest pozbawiony znaczenia. Dlatego warto byłoby dalej badać kwestie, ale jednocześnie mieć na uwadze, że nieumiejętny sposób poinformowania rodziców korzystających z leczenia bezpłodności metodą in vitro może doprowadzić do poważnych następstw. Z jednej strony może doprowadzić do poważnego zachwiania równowagi emocjonalnej opiekunów dziecka, którzy będą obawiali się choroby i będą wypatrywali czy już wystąpiła czy jeszcze nie z najmniejszego objawu robiąc już poważną tragedię i wszczynając alarm. Z drugiej strony dorastanie w takim środowisku nie jest też korzystne dla samego malucha i poniekąd może wpłynąć na zwiększenie ryzyka powstawania zaburzeń w których informacja o zwiększonym zagrożeniu wystąpienia schizofrenii czy autyzmu stanie się samo spełniającą się przepowiednią, której być może dałoby się uniknąć przy odpowiednim współpracowaniu z pacjentem i jego rodzicami.