Pigułki na ADHD od psychiatry albo dziękujemy – tak szantażuje się w wielu szkołach rodziców kłopotliwych uczniów. Tymczasem zachodni specjaliści biją na alarm, że ADHD to ulubiona wymówka szkół, które nie radzą sobie z nadpobudliwymi dziećmi.
Pani syn to diabeł wcielony – usłyszała kilka tygodni temu od szkolnej pedagożki Agata, mama 10-letniego Witka, przewodniczka po Krakowie. Wezwano ją do szkoły, bo syn podczas lekcji polskiego stanął na krześle i zaczął śpiewać Mazurka Dąbrowskiego. – O hymnie przecież rozmawialiśmy. Chciałem się pochwalić, że znam – wyjaśnił później Witek.
To nie była pierwsza afera. Tydzień wcześniej Agata trafiła na dywanik, bo syn w czasie lekcji podbiegł do okna i przez nie wyskoczył. Nic mu się nie stało, klasa mieści się na niskim parterze. – Wiewiórkę zobaczyłem, śliczną – tłumaczył chłopiec. I jeszcze, że orzeszek miał w kieszeni, chciał go dać Baśce.
Witek jeszcze nie wie, że ma poważne kłopoty. Że jego wychowawczyni, w porozumieniu z innymi pedagogami oraz dyrekcją szkoły, oznajmiła właśnie rodzicom, że dziecko „w tym stanie”, po prostu chore, nie nadaje się do „normalnej” klasy. Że najlepszym wyjściem byłaby dla niego edukacja domowa – nauczanie indywidualne.
– Pani syn robi różne okropne rzeczy, kiedyś zaszczekał pod ławką! A jak nie szczeka, nie śpiewa i nie ucieka z lekcji przez wiewiórki, to się wierci – ciągnęła nauczycielka. Na koniec postawiła Agacie ultimatum: albo zgodzi się na nauczanie indywidualne, albo pójdzie z Witkiem do psychiatry i wróci z psychotropami dla syna. Bo jak nie, to szkoła powie chłopcu „do widzenia”.
– Usłyszałam jeszcze, że jak się będę stawiać, to pedagodzy zastosują skuteczniejsze środki nacisku – opowiada Agata. – Mogą oddać sprawę do sądu o ograniczenie mi praw rodzicielskich, twierdzą, że nie radzę sobie z synem. Bo gdybym sobie radziła, toby się nie wiercił.
Witek był już raz u psychiatry, rok temu, po tym, jak podpalił lampę w kuchni – chciał zobaczyć, jak frędzelki zareagują na zapałkę. Wtedy po raz pierwszy matce przyszło do głowy, że może mieć ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi.
Nerwowo zaczęła surfować w internecie i dowiedziała się na przykład, że już osiem lat temu specjaliści z Collegium Medicum UMK w Toruniu zauważyli, iż w Polsce ADHD dotkniętych może być nawet 16 procent uczniów. Chociaż według światowych statystyk – o czym również przeczytała w sieci – takie zaburzenia dotyczą zazwyczaj ok. 3-5 proc. dzieci. Wyjątkiem są Stany Zjednoczone, gdzie diagnozę ADHD postawiono już co piątemu dziecku, a liczba recept wypisywanych na leki psychostymulujące wzrosła w ostatnich lata trzykrotnie. W Wielkiej Brytanii tylko dwukrotnie, za to np. w Japonii i Brazylii problem ADHD, nie wiedzieć czemu, nie istnieje.
Tamten psychiatra przegadał z Witkiem bite dwie godziny. – Jest bystry i empatyczny. I żywy. Modelowy z niego łobuz. Gratuluję – powiedział po spotkaniu. I dodał, że gdy sam miał 10 lat, to przy pomocy saletry zrównał z ziemią wychuchany domek wujka nad jeziorem. A kiedy Agata zapytała o ADHD i tabletki, lekarz puknął się tylko w głowę. Ale to był starej daty psychiatra, pół roku później przeszedł na emeryturę.
Teraz Witek znów trafił do specjalisty. Prywatnego, bo w państwowej przychodni powiedzieli, że najbliższy termin jest we wrześniu. Agata nie chciała dokładać dziecku zmartwień. Wie, że wyrzucenie z klasy byłoby dla niego traumą, jest zżyty z kolegami.
Diagnoza w kwadrans
Ultimatum, jakie Agacie postawiła szkoła, to w Polsce nic wyjątkowego. Rok temu w Toruniu nauczyciele niesfornego chłopca najpierw zagrozili, że wezwą policję, a ostatecznie zapowiedzieli, że jeśli nie będzie kontynuować nauki w domu, złożą przeciwko rodzicom wniosek do sądu rodzinnego. W zeszłym roku w jednym z miasteczek na Mazowszu wiercącego się podczas lekcji ucznia chciano przesunąć ze zwykłej podstawówki do specjalnej, mimo że iloraz inteligencji miał powyżej normy. W Legnicy pedagodzy wymuszali na rodzicach, by podawali dziecku leki.
– Pamiętam tego chłopca, był normalnym dzieckiem, trochę niesfornym, ale tylko trochę – wspomina Mariola Kurczyńska, terapeutka, prowadząca w Legnicy poradnię psychologiczno-pedagogiczną.
Pamięta wiele podobnych dzieci. – Przychodzą do mnie maluchy faszerowane lekami po diagnozie ADHD wydawanej po 15-minutowej rozmowie z psychiatrą. Kwadrans wystarczy, by je zaszufladkować! – mówi Kurczyńska, autorka poradnika „Obudź w dziecku olbrzyma”. – Te dzieci po podaniu leków są otępiałe, mniej ruchliwe. A przecież dzieci muszą się wiercić się na lekcjach, to naturalne. Nienaturalne jest to, że im tego zabraniamy.
Mariola Kurczyńska przyznaje, że zdarzają się sytuacje, gdy pod pozorem leczenia ADHD faszeruje się dzieci lekami na prośbę rodziców. – Zjawiła się kiedyś u mnie w poradni mama z babcią, leki miały wyprostować dziecko, które zbyt często wymuszało na opiekunach, by dawali mu czekoladę. Zamiast wyznaczyć granice i zasady, mama, a jeszcze bardziej babcia wolały wmuszać w malucha pigułki – irytuje się.
Dlaczego jednak psychiatra tak łatwo wydał leki? – Bo w Polsce ciągle jest mało specjalistów, którzy potrafią prawidłowo zdiagnozować ADHD – uważa Ilona Lelito z Polskiego Towarzystwa ADHD. Jej zdaniem diagnoza wymaga minimum trzech spotkań, wywiadu z rodzicami i nauczycielami. Należy się też udać do endokrynologa, internisty czy neurologa. Tak wnikliwe badanie to jednak rzadkość.
Czy ADHD istnieje?
Pod koniec marca na łamach brytyjskiego pisma „The Observer” znany amerykański psychiatra dr Bruce D. Perry stwierdził, że „dziecięca nadpobudliwość” nie jest chorobą. – To worek bez dna, pod tą nazwą kryje się dziś tak szeroki zestaw objawów, że każdy z nas w jakimś momencie życia może uznać, że ma ADHD – zauważył.
Źródło: www.nauka.newsweek.pl
Komentarze
[ z 0]