Celem „Programu – Leczenie niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego na lata 2013 – 2016” jest zapewnienie równego dostępu i możliwości korzystania z procedury zapłodnienia pozaustrojowego niepłodnym parom. Dzięki niemu zmniejsza się liczba bezdzietnych par, pacjenci mają zapewniony najwyższy standard leczenia niepłodności i zwiększa się skuteczność leczenia niepłodności. Zapłodnienie metodą in vitro stosuje się w sytuacji, gdy wyczerpano lub jeśli nie istnieją inne możliwości leczenia niepłodności. Para może przystąpić do programu, jeśli lekarz zdiagnozował u niej niepłodność i ma ona udokumentowane nieskuteczne leczenie przez co najmniej 12 miesięcy.
Źródło: Ministerstwo Zdrowia
Komentarze
[ z 8]
Program współfinansowania in vitro w Polsce jest bardzo kontrowersyjny, szczególnie w środowiskach katolickich. Poza kwestiami etycznymi, które pozostawię do rozważania prywatnego, niestety w prowadzeniu procedury in vitro bardzo łatwo popełnia się dużo błędów. Na przykład wszczepianie kilku zarodków (ponad 2) z których rozwijają się zagrożone ciąże mnogie, błędy przy myleniu zarodków i rodziców. Przydałaby się większa kontrola, zwłaszcza, że programy in vitro w większości prowadzone są w prywatnych ośrodkach...
Tyle kasy poszło z naszych kieszeni na finansowanie programu prowadzonego głównie przez prywatne kliniki? Ja rozumiem, że dla ludzi niepłodność to wielka tragedia, ale ile biednych i smutnych dzieci czeka na rodziców w domach dziecka? Ludzie powinni sami finansować sobie zapłodnienie metodą in vitro, nie jesteśmy bogatym krajem, a naszemu systemowi opieki zdrowotnej brakuje kasy na wiele ważnych obszarów medycyny.
Gdyby faktycznie niepłodność, która może być odwracalna, była porządnie diagnozowana i leczona, nie trzeba byłoby wydawać tyle kasy co poszło na program in vitro. In vitro dla wielu ludzi to prostsza droga do posiadania potomstwa, jeśli mają z tym jakiś problem. Może warto się przyłożyć do tematu i spróbować innych metod, a nie brać się od razu za najdroższą? Ja nie mówię oczywiście o wszystkich, bo jest wiele par, które rzeczywiście inaczej dzieci mieć nie będą. Ale jest też część leniwych naciągaczy...
Oczywiście jest to wspaniała wiadomość, ale jak zwykle przy socjalistycznej służbie zdrowia jest nieefetywna. Osobiście znam przypadki, kiedy to rezygnuje się z dalszego diagnozowania niepłodności u pary, gdyż dla szpitala bardziej opłacalne jest wdrożenie in vitro po krótkiej diagnostyce.
Bardzo popieram program in vitro, ale płatnik, jakim jest Narodowy Fundusz Zdrowia, nie prowadzi statystyk dotyczących przetransferowanych zarodków, skuteczności terapii, itp. Bez tych środków nie ma mowy o udoskonaleniu całego systemu i unikaniu błędów.
No skoro klinikom bardziej się opłaca od razu przeprowadzić procedurę in vitro, zamiast przyłożyć się do dokładnej diagnostyki i leczenia niepłodności to czemu się dziwić, że ludzie sprzeciwiają się programowi rządowemu? Te pieniądze są wydawane trochę na wyrost. Szpitale powinny zarabiać poprzez dokładne wykonywanie swojej pracy, a nie pracę na skróty.
Któryś z wypowiadających się powyżej gości z całą pewnością ma rację. Chociaż całym sercem opowiadam się tak za stosowaniem metody sztucznego zapłodnienia poza ciałem kobiety, tak też uważam, że powinno być to ostatecznością. A in vitro powinno być stosowane według ściśle ustalonych zasad i wytycznych. Nie u wszystkich tak jak leci par które chciały by zajść w ciąże i posiadać potomstwo. W pierwszej kolejności warto byłoby się postarać o zastosowanie leczenia zachowawczego. Poprawę stylu życia u obojga partnerów, podejmowanie przez nich regularnej aktywności fizycznej, zaprzestanie palenia tytoniu jeśli występuje taki problem u obojga lub u któregoś z partnerów, a także co oczywiste zaprzestania korzystania z innych środków psychoaktywnych w tym alkoholu jeśli i taki problem jest obecny. Dalej trzeba by zwrócić uwagę na dietę jaką stosują oboje z partnerów. I przez rok próbować wdrażać postępowanie zmierzające do poprawy stylu życia. Można też zalecić kobiecie mierzenie temperatury ciała, czy badanie śluzu pochwy by określić z przybliżeniem dni płodne lub zastosować takie leczenie jak na przykład clomifen jeśli pojawia się problem z wywołaniem owulacji która nie pojawia się spontanicznie w wyniku fizjologicznej reakcji organizmu. I dopiero kiedy te wszystkie metody zawiodą pomimo ich stosowania przez co najmniej rok u pacjentów poniżej trzydziestego piątego roku życia i przez chociaż pół roku u pacjentek starszych, wtedy dopiero powinno się kierować na leczenie bezpłodności metodą in vitro. Ewentualnie w tych przypadkach, gdzie udokumentowano przyczynę uniemożliwiającą zajście w ciąże sposobem naturalnym- jak na przykład niedrożność jajowodów. Wtedy dopiero sztuczne zapłodnienie. A nie dla wszystkich jak leci bo tak się opłaca i można na tym zarobić, nie dając nawet szansy parze by postarali się zajść w ciążę naturalnie.
Z jednej strony to niesamowite jak bardzo medycyna posunęła się do przodu i jak mocno nowe terapie są w stanie poprawiać stan zdrowia par. W tym leczenie bezpłodności, które jeszcze kilka lat temu uważane było za coś nowego i za leczenie eksperymentalne. Nikt chyba nie przypuszczał, że metoda znajdzie swoich zwolenników na tak szeroką skalę. Ani tym bardziej, że będzie w kolejnych latach potrzebna jak nigdy dotąd. Bo przecież problem bezpłodności kiedyś nie sięgał, aż tak szeroko. To przykre, że tak wiele młodych ludzi nie ma szans na zajście w ciążę, bez podjęcia profesjonalnego leczenia. Tym bardziej, że problem raczej się nasila. Wydaje mi się, że wobec tych faktów warto byłoby poza otwieraniem programów współfinansowania leczenia in vitro z funduszów społecznych, a nawet całkowitego opłacania terapii dla par które chciałyby posiadać potomstwo, a nie mogą warto byłoby skupić się również na wprowadzaniu prewencji bezpłodności. Przydałby się program, dzięki któremu można by zmierzyć i sprawdzić ryzyko, a także jak pewne zachowania, styl życia, czy dieta wpływają na zwiększenie ryzyka wystąpienia problemów z płodnością i uruchomić działania mające temu przeciwdziałać. Być może wtedy uda się jeśli nie zatrzymać szerzenie problemu, to przynajmniej przeciwdziałać jego dalszemu postępowi.