Zespół kierowany przez Daniela Borsuka, chirurga plastycznego z Hôpital Maisonneuve-Rosemont i profesora z Uniwersytetu Montrealskiego, zrekonstruował dzięki modelowi 3D część twarzy pobitego w pubie 23-letniego mężczyzny, nie pozostawiając na niej ani jednej dodatkowej blizny.
Ja donosi Montreal Gazette, mężczyźnie w wieku 19 lat zmiażdżono kość policzkową i dolną część oczodołu, przez co twarz stała się asymetryczna. Poprzednie operacje zrekonstruowania jego twarzy nie powiodły się. Wszczepiony implant uległ zakażeniu i przez blisko rok spod powieki wydobywała się wydzielina. Mężczyzna nieustannie odczuwał ból, zażywał duże dawki antybiotyku i uzależnił się od środków przeciwbólowych.
Dr Borsuk zaproponował, by pobrany z biodra fragment kości z naczyniami i unerwieniem ukształtować na wzór nieuszkodzonego policzka. Mając na podorędziu trójwymiarowy model czaszki, dopasowywał do niego kość.
Cała operacja trwała osiem godzin. Gdy Daniel Borsuk rzeźbił, André Chollet, szef Wydziału Chirurgii Plastycznej Uniwersytetu Montrealskiego, przygotowywał twarz Alexa do przeszczepu.
Lekarze przeprowadzili go przez jamę ustną. Usunęliśmy całą tkankę bliznowatą, która powodowała ból, […] gdy dostaliśmy się do kości, wszystko dopasowało się do siebie jak puzzle. Naczynia przeszczepu połączono z naczyniami z twarzy pacjenta.
- Gdy dostaliśmy się do kości, wszystko dopasowało się do siebie jak puzzle - powiedział główny operator.
Źródło: montrealgazette.com / kopalniawiedzy.pl/ Fot. Dr Daniel Borsuk
Komentarze
[ z 7]
Niesamowite, szansa dla młodego czlowieka na normalne życie. Ciekawi mnie tylko, czy aby na pewno ten przeszczep jest pewniejszy i bezpieczniejszy niż poprzednie? Czy nie dojdzie powtórnie do zakażenia? Jaka mamy ku temu gwarancję? Zastanawiam sie także, czy np. przyszłością tego typu transplantologii nie bedą przeszczepy wydrukowane na drukarce 3D :) Wiemy, że na takich sprzętach mozna z bardzo dużą dokładnością wydrukować struktury organizmu dospasowane specjalnie do pacjenta. Może to też będzie jeden z elementów medycyny estetycznej? ;) Nie wiadomo, czas pokaże! W każdym razie brawa dla zespołu z kanady! (BTW czy dr Borsuk nie ma polskich korzeni? ;))
Kilka lat temu nikt nie podejrzewał, że takie operacje będą możliwe, ale medycyna rozwinęła się tak bardzo, że zaczynam myśleć, że przeszczep głowy, planowany przez Rosjan, faktycznie da się wykonać. To, jak wyglądał pacjent przed przeszczepem, musiało mieć duży wpływ na jego życie i być bardzo stygmatyzujace. Wiadomo, najważniejsze, że przeżył pożar, ale życie z takimi ograniczeniami ciężko nazwać życiem.
I w takim kierunku powinna rozwijać się chirurgia plastyczna! Obecnie mamy milion sposobów na spłycenie zmarszczek, powiększenie ust i tak dalej, ale brakuje nam technik, które mogłyby zrekonstruować twarz zniszoczoną po wypadku lub w wyniku choroby. Po pierwsze osób, które potrzebują takich zabiegów jest mało, nie płacą oni w gotówce i nie każdy chce to robić, bo się po prostu nie opłaca. Lepiej jest zrobić jakiejś laluni cycki i lifting, proste, szybkie i opłacalne. Operacje rekonstrukcyjne niosą ze sobą duże ryzyko, wymagają dużego doświadczenia, w związku tym niewielu mamy specjalistów, którzy chcą się tym zajmować. A szkoda, bo chyba chirurgia plastyczna została stworzona dla takich osób.
Ciekawe czemu przełomowa. O przeszczepie autologicznym kości słyszałam już dawno temu, tak samo o dostępie operacyjnym przez jamę ustną. Więc jest to pierwszy tego typu zabieg? Ciekawe czemu wcześniej nie stosowali tych technik? Może z powodów wymienionych przez Kubę. Pewnie jak zwykle decydujące były kwestie finansowe. Poza tym chłopak jest młody, lekarze chętniej zajmują się i operują takich pacjentów.
Dr Borsuk brzmi tak swojsko :D Czyżby kolejny chirurg plastyczny polskiego pochodzenia? Faktycznie tylko naprawdę wkręceni w rekonstrukcję chirurdzy się tym zajmują, pozostała część zarabia komercyjną kasę. Aż szkoda tych zmarnowanych na cycki talentów.
Przyznam, że sam kiedyś chciałem zostać chirurgiem plastycznym, tylko nie takim, który powiększa piersi, odsysa tłuszcz i wszczepia implanty do pośladków, a właśnie takim, który rekonstruuje twarze, likwiduje blizny i w ten sposób umożliwia prawdziwe życie osobom po wypadkach. To naprawdę niesamowite, że medycyna poszła w tym kierunku i że korzysta z osiągnięć techniki.
Kanada Kanadą ale przeczytajcie sobie jakie piękne rzeczy robią na naszym podwórku, w Poznaniu ! Ludziom, którzy zachorują na raka, lekarze zazwyczaj najpierw usuwają guz wraz z otaczającą tkanką. Co mają jednak zrobić, jeśli nowotwór usadowił się w okolicy gardła, nosa czy ust? Można wyciąć pół twarzy, można potem karmić dożylnie. Ale jak chorzy mają żyć z taką dziurą? Jak mają pokazać się ludziom? Może więc lepiej zastawić ich w spokoju? Takie myśli męczyły Romana Duchnowskiego, kiedy przed kilkoma miesiącami dowiedział się, że rak gardła powrócił i że ani chemii, ani radioterapii jego organizm już nie wytrzyma. Konieczna była operacja. W Klinice Otolaryngologii i Onkologii Laryngologicznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu znaleziono dla niego rozwiązanie. Lekarze najpierw usunęli zaatakowane przez nowotwór części, a potem zrekonstruowali fragment twarzy, korzystając z tkanek chorego. W ten sposób podarowali mu być może kilka lat życia. – Taka operacja to niebywała szansa dla sporej grupy chorych na nowotwory głowy i szyi. To operacja ratująca życie. Bez niej rak szybko wygrałby z chorym – mówi prof. Witold Szyfter z Kliniki Otolaryngologii i Onkologii Laryngologicznej w Poznaniu. A jeszcze dwa lata temu, kiedy u Romana Duchnowskiego po raz pierwszy wykryto raka, nikt nie chciał się podjąć takiego zabiegu. Gdy pacjent pojechał do Poznania, najpierw zapytał lekarzy, czy operacja ma sens. Zrugali go. „Skoro chcemy się jej podjąć, to znaczy, że ma sens” – usłyszał w klinice. Dopiero wtedy zaczął się bać. Bał się, że nie wróci do domu, do ukochanego Krosna Odrzańskiego, po którym tak bardzo lubi się przechadzać. Pewnie strach byłby mniejszy, gdyby chodziło o jakiś ukryty w głębi ciała organ wewnętrzny, ale on miał mieć przecież usunięty fragment głowy i szyi. – Spytałem lekarzy, jak będę wyglądał, jak będę jadł, pił – opowiada. Usłyszał, żeby się nie martwił, że wszystko zostanie ładnie zszyte i niewiele będzie widać. Bał się jednak dziury w przełyku, o której mówili mu chorzy po usunięciu krtani. – Jak będę wyglądał z blaszaną membraną wszczepioną w powstałą po operacji dziurę? – zastanawiał się. Żona nie dała mu jednak czasu na rozmyślania. – Masz się dać zoperować i koniec. Wszystko będzie dobrze – usłyszał. Doszedł więc do wniosku, że są rzeczy ważniejsze niż wygląd. Zwłaszcza że miał już blizny na brodzie po naświetlaniach. – Dla kobiety wygląd ma znaczenie, ale mężczyźnie blizna tylko dodaje powagi – żartuje dziś. W Poznaniu lekarze zaczęli przygotowywać się do zabiegu. – Trochę to trwało, bo wszystko trzeba było dobrze zaplanować, opracować każdy szczegół operacji, wybrać takie techniki operowania, które dadzą najlepszy efekt funkcjonalny i estetyczny. A także przygotować plan awaryjny na wypadek, gdyby coś poszło nie tak – opowiada prof. Szyfter. Jednym z najważniejszych etapów przygotowań było podjęcie decyzji, czym wypełnić dziurę w twarzy powstałą po usunięciu tkanek zaatakowanych przez raka. U chorych na nowotwory nie można bowiem wykorzystać do tego fragmentów tkanek pobranych od innych osób. – Na świecie próbowano wykonywać takie przeszczepy, ale okazało się, że rak błyskawicznie się wtedy odradza i atakuje cały organizm – mówi prof. Szyfter. Wszystko przez leki immunosupresyjne, które osłabiają układ odpornościowy. Są one niezbędne, ponieważ chronią wszczepioną obcą część ciała przed odrzuceniem, ale jednocześnie powodują, że układ odpornościowy jest bezbronny i nie ma siły walczyć z choćby pojedynczymi komórkami raka. U chorych na nowotwory trzeba więc poszukać w ich własnym ciele miejsca, z którego można będzie pobrać potrzebny do rekonstrukcji płat skórno-mięśniowy. Najczęściej pochodzi on z lewego przedramienia. By jednak mieć pewność, że chory po takiej operacji będzie miał sprawną rękę, lekarze badają stan naczyń krwionośnych. Specjalny test pozwala ustalić, czy krew bez trudu przepływa w naczyniach, czy nic nie blokuje jej dopływu do dłoni. – Naczynia krwionośne pana Romana były w złym stanie. Nie mogliśmy więc pobrać płata z przedramienia. Musieliśmy wziąć go z uda – mówi prof. Szyfter. Spaghetti na operacyjnym stolePo kilku dniach przygotowań zespół profesora był gotowy do operacji. Została przeprowadzona 28 maja, trwała ponad 10 godzin. Choremu wycięto boczną ścianę gardła, częściowo podniebienie, ślinianki, nasadę języka, tkanki miękkie szyi i węzły chłonne – wszystkie te fragmenty, w których nowotwór zaznaczył swoją obecność. W miejsce usuniętych części twarzy wszczepiono płat pobrany z uda. Składał się on ze skóry wielkości męskiej dłoni, tkanki podskórnej oraz mięśni. Zawierał też zestaw tętnic i żył. Jak niezwykle skomplikowane są tego typu zabiegi, tłumaczy w książce „Twarzą w twarz” prof. Maria Siemionow, która w klinice w Cleveland w USA jako pierwsza na świecie w 2008 roku przeprowadziła transplantację całej twarzy pochodzącej od dawcy (pacjentka była ofiarą wypadku, można jej było przeszczepić tkanki pobrane od obcej osoby): „Żadnej innej anatomicznej struktury nie można porównać z zawiłością budowy twarzy. Dorównywać może jej tylko ręka. Chociaż ręka może ma więcej części, ale to twarz ma bardziej zawiłą, skomplikowaną i subtelną muskulaturę”. Aby zrozumieć złożoność budowy twarzy, prof. Siemionow proponuje prosty eksperyment: „Umieść koniuszek palca w połowie górnej wargi i powiedź nim do miejsca, gdzie dolna warga styka się z brodą. W tej krótkiej podróży dotkniesz dziesięciu różnych mięśni. Są odpowiedzialne za wszystko, począwszy od uśmiechu, przez gwizdanie, wyplucie pestki arbuza aż do pocałunku”. Mikrochirurdzy muszą więc tak dopasować wszczepiane fragmenty mięśni, by chory nową twarzą mógł wyrażać emocje i wykonywać dziesiątki czynności: jeść, pić, odchrząkiwać, pluć, przełykać. Aby to wszystko było możliwe, muszą m.in. zespolić nerwy i naczynia krwionośne. – Dawniej zszywaliśmy naczynia, które mają milimetr średnicy, używając niezwykle cienkiej nitki widocznej tylko pod mikroskopem. Na każdym naczyniu trzeba było wykonać od sześciu do ośmiu szwów, co zajmowało półtorej godziny – opowiada prof. Szyfter. Zszycie dwóch końców cienkiej śliskiej rurki składającej się z kilku warstw komórek wydaje się niemożliwe. „Proszę sobie wyobrazić próbę zszycia dwóch końców śliskich nitek spaghetti, które leżą na talerzu” – proponuje prof. Siemionow. A przecież zadania tego nie można wykonać byle jak. Naczynia muszą być poprawnie ustawione i stabilne, bo inaczej krew w nich nie popłynie. „Jeśli dwa końce tętnicy lub żyły są źle połączone, krążące krwinki mogą natrafić na przeszkodę, jaką jest szew. Kolejne krwinki przyklejają się i nawarstwiają, w wyniku czego skrzep zaczyna się powiększać, zmniejszając przepływ krwi lub całkowicie blokując naczynie” – pisze prof. Siemionow. Wtedy wszczepiony fragment nie ma „cudownego różowego” koloru, staje się siny lub niebieski. To również znak, że szew trzeba pruć i naczynia krwionośne zszywać na nowo. Na szczęście ostatnio tego typu powikłania zdarzają się coraz rzadziej. Lekarze dostali bowiem do dyspozycji specjalne pierścienie, wykonane z polietylenu i stali chirurgicznej, wewnątrz których umieszcza się naczynia krwionośne. System ten umożliwia połączenie dwóch tętnic lub żył w ciągu zaledwie pięciu minut. Bez żmudnego szycia. I taki właśnie system, który pozostaje na całe życie w organizmie, wykorzystano podczas operacji Romana Duchnowskiego. Naczynia krwionośne pozostawione w obrębie szyi i te, które były w pobranym płacie skórno-mięśniowym, idealnie się połączyły. Nie doszło do żadnych powikłań, a skóra była różowa. Przeszczep się przyjął. Ta wiadomość uskrzydliła chorego. Lekarze i pacjenci byli zaskoczeni, gdy zobaczyli, że już piątego dnia po operacji wyszedł na korytarz o własnych siłach. Nauka jedzeniaŻeby wszystko się dobrze zagoiło, przez kilka pierwszych dni pan Roman nie mógł jeść ani pić. Wszystkie składniki odżywcze wprowadzano mu najpierw dożylnie, a potem przez rurkę bezpośrednio do brzucha. – Nie było to przyjemne, dlatego jak najszybciej chciałem normalnie jeść i pić – mówi pacjent. Szóstego dnia po operacji lekarze pozwolili mu popijać wodę małymi łykami. – Bardziej zwilżałem nią usta, niż piłem, ale i tak było to cudowne uczucie. Czułem się, jakbym stanął na Księżycu. Gorzej było z jedzeniem, chory musiał opanować specjalną technikę. Najpierw musiał wlać zawartość łyżki zupy do ust, potem przycisnąć brodę do piersi i dopiero wtedy połknąć posiłek. Myślał, że nie da rady. Jednak się udało. Dziś bez trudu je zmiksowane posiłki, próbuje też przełykać rozgniecione widelcem ziemniaki. Idzie mu to coraz sprawniej. – Na razie największy kłopot mam z chlebem. Muszę go pokroić na małe kawałki i popić wodą. Inaczej nie mogę go zjeść – mówi. Gdy z nim rozmawiałam, aż trudno było mi wierzyć, że miał wyciętą sporą część głowy i szyi oraz że odtworzono mu zarówno ściany gardła, jak i podniebienie. Jedyna różnica, jaką mogłam zauważyć, to bardziej wyraźny sposób przełykania śliny niż u osób, które takiej operacji nie przeszły. Dawniej tacy chorzy jak Roman Duchnowski mogli dostać tylko chemio- i radioterapię. Zazwyczaj nie chcieli, nawet za cenę życia, poddać się operacji usunięcia części twarzy. Słynny psycholog Philip Zimbardo, emerytowany profesor Uniwersytetu Stanforda, w książce „Nieśmiałość” przytacza opowieść kobiety, której twarz została zdeformowana w wyniku usunięcia guza mózgu: „Próbowałam spacerować po dzielnicy, ale nie mogłam wytrzymać złośliwego śmiechu dzieci i chichotów niektórych sąsiadów. Sprzedawcy patrzyli na mnie pogardliwie, a czasem nawet rzucali we mnie moimi zakupami”. Po kilku takich incydentach kobieta przestała wychodzić z domu. Od tej pory pozostawała w nim całymi miesiącami. Zdaniem specjalistów to bardzo typowe zachowanie. „Poszkodowani izolują się, by uniknąć odrzucenia, podczas gdy przecież rozpaczliwie pragną być częścią zwykłego tłumu” – uważa prof. Maria Siemionow. Dotychczas chorzy na raka głowy lub szyi musieli dokonywać dramatycznego wyboru: zostawić nowotwór i wkrótce umrzeć lub usunąć go i jeszcze trochę pożyć, ale za cenę straszliwego okaleczenia. Teraz postęp medycyny sprawił, że nie muszą podejmować tej trudnej decyzji. – Oferujemy im bowiem operację usunięcia chorej tkanki, a jednocześnie zapewniamy całkiem dobrą jakość życia – mówi prof. Szyfter. I dłuższe życie. Dłuższe o co najmniej kilka lat. (źródło newsweek)