Chore dzieci są na badania wożone szpitalną karetką. Taka podróż to wielki stres. Nie ma ich kto uspokoić, bo karetka jest mała i nie mieszczą się do niej rodzice. Dlatego jeśli malucha nie udaje się wyciszyć, na czas podróży do szpitala i z powrotem jest usypiany. Jeśli rodzice chcą jechać razem z dzieckiem - muszą płacić za większą karetkę.

Zuzia ma dwa i pół roku. Od 28 maja z kilkoma krótkimi przerwami mieszka w szpitalu przy ul. Spornej. Dziewczynka ma wyjątkowo złośliwego raka. Dzięki dziewięciu cyklom chemioterapii olbrzymi guz w brzuchu dziewczynki niemal zniknął. Ale w badaniach wciąż widać zmiany w okolicach nadnercza.

Choroba jest rzadko spotykana. Najlepsze wyniki w jej leczeniu mają włoscy i niemieccy onkolodzy. Dlatego rodzice Zuzi zbierają pieniądze na leczenie za granicą.

Zaciskanie pasa

- Na subkontach mamy już 230 tys. zł - wylicza Ewa Pokora, mama Zuzi. - Niby dużo. Ale leczenie może kosztować nawet 160 tys. euro. Będzie trwało nawet pół roku. Przez ten czas trzeba mieszkać i żyć za granicą. Dlatego odkładamy każdy grosz.

Pani Ewa mówi, że kiedy ma wydać w sklepie 40 zł, zastanawia się, czy nie wyjąć czegoś z koszyka. Z telewizji satelitarnej już zrezygnowała, komórki ograniczyła do minimum. Odkąd zamieszkała z dzieckiem w szpitalu, niższe są rachunki za prąd.

Pani Ewa boi się, że prawdziwe zaciskania pasa przed nią: - Na razie jestem na zwolnieniu lekarskim. Kiedy się skończy, będę musiała iść na bezpłatny urlop wychowawczy. A kiedy się skończy, trzeba będzie odejść z pracy. Utrzymanie rodziny spadnie wtedy całkowicie na barki męża.

Teraz czeka ją jeszcze jeden spory wydatek. Zuzia za kilka tygodni będzie miała radioterapię.

- Trzeba szykować przynajmniej tysiąc złotych - mówi Pokora.

Za leczenie dziecka w szpitalu na Spornej płacić nie trzeba. Tylko że naświetlania będą w szpitalu im. Kopernika. Kopernik nie ma prawa wystawić rachunku. O co więc chodzi?

- O to, że dziecko trzeba zawieźć na naświetlania - wzdycha Pokora.

Z ulicy Spornej do Kopernika dzieci są wożone szpitalną karetką. Taka podróż to dla dwu-, trzylatka wielki stres. Dzieci potrafią cała drogę wyć w niebogłosy. Nie ma ich kto uspokoić, bo szpitalna karetka jest mała i nie mieszczą się do niej rodzice. Dlatego jeśli malucha nie udaje się wyciszyć, na czas podróży do szpitala i z powrotem jest usypiany.

(Nie)konieczna narkoza

"Wskazaniem do sedacji farmakologicznej w czasie transportu jest naturalny niepokój dziecka, który nastąpiłby po rozstaniu z rodzicami" - czytamy w piśmie ze szpitala. Według dyrekcji to tylko "premedykacja, przygotowanie do dalszego znieczulenia samymi lekami w celu przeprowadzenia zabiegu radioterapii. Taka farmakoterapia jest stosowana wielokrotnie w okresie leczenia choroby nowotworowej, do procedur diagnostycznych oraz terapeutycznych i nie ma istotnych niekorzystnych konsekwencji dla dziecka".

Inaczej to widzą specjaliści i rodzice.

Dr Janusz Morawski, anestezjolog, dyrektor medyczny łódzkiego pogotowia: - Uważa się, że każde znieczulenie nie jest obojętne. Im dłużej trwa, tym gorzej, bo wiąże się z podawaniem większych dawek leków, wyłączających podstawowe funkcje życiowe. Dlatego powinno się dążyć do tego by znieczulenie było jak najkrótsze. W przypadku dzieci obciążonych chorobami nowotworowymi to zalecenie powinno być bezwzględnie stosowane.

Ewa Pokora: - Kiedy dowiedziałam się, że Zuzia będzie miała badania w "Koperniku", inni rodzice od razu mi powiedzieli, żebym jej nie puszczała samej. Poradzili, żebym się postarała o większą karetkę. Trzeba powiedzieć lekarzom, że chcę jechać z dzieckiem i w szpitalnej kancelarii zapłacić z góry 80 zł. Na badanie jeździliśmy trzy razy. Radioterapia to przynajmniej 14 wyjazdów. Stanę na głowie, a znajdę te pieniądze, bo nie wyobrażam sobie, żeby Zuzia przez dwa tygodnie dzień w dzień miała dwugodzinną narkozę. Dzieciom kręci się po niej w głowie, wymiotują, płaczą. I bez tego mamy masę problemów.

Na naświetlania oprócz Zuzi czekają m.in. trzyletnia Klaudia z guzem mózgu i 11-miesięczny Nataniel. Rocznie na zabiegi w "Koperniku" jeździ ze Spornej kilkadziesiąt dzieci. Większość wynajętą karetką z rodzicami.

Szpital łamie prawo

- Szpital łamie prawo - nie ma wątpliwości dr hab. Justyna Zajdel z Zakładu Prawa Medycznego Uniwersytetu Medycznego. - Każdy pacjent ma prawo do leczenia zgodnie z aktualnie obowiązującą wiedzą i minimalizującego ryzyko powikłań. Usypianie dziecka tylko po to, by przewieźć je do innego szpitala, nie mieści się w tej kategorii. Poza tym żaden szpital, który ma kontrakt z NFZ, nie ma prawa pobierać od pacjentów dopłat za leczenie finansowane ze środków publicznych. Transport medyczny jest częścią procedury leczniczej i powinien być tak zorganizowany, by odbywał się w najlepszych dla dzieci warunkach.

Dlaczego więc szpital pobiera opłaty od rodziców?

"W kilku przypadkach rodzice z własnej woli zadeklarowali chęć dopłaty różnicy pomiędzy kosztem przewozu karetką szpitalną a kosztem wynajęcia większej karetki, która pomieściłaby opiekuna. Koszty wynajęcia karetek od firm świadczących usługi transportu sanitarnego są bardzo wysokie" - czytamy w odpowiedzi przesłanej ze szpitala. Według dyrekcji problem może rozwiązać kupno nowej karetki. "Szpital od wielu lat zabiega o pozyskanie środków finansowych z Ministerstwa Zdrowia oraz Fundacji, Stowarzyszeń i Firm na zakup nowej, większej karetki. Obecnie koszt zakupu takiej karetki bez wyposażenia medycznego to ok. 200 000 złotych".

To tłumaczenie nie przekonuje NFZ.

- Informacja o procedurze usypiania dzieci w celu złagodzenia im stresu związanego z transportem karetką przewozową do innego szpitala, w celu przeprowadzenia procedur związanych z diagnostyką lub leczeniem, nie znajduje w naszej ocenie uzasadnienia medycznego i formalnego - mówi Anna Leder, rzeczniczka łódzkiego oddziału Funduszu. Podczas pobytu dziecka w szpitalu szpital musi zapewnić dziecku bezpłatny transport do innej placówki medycznej. Dlatego prosimy szpital o wyjaśnienia.



Źródło: www.gazeta.pl