W środę odbyło się nadzwyczajne posiedzenie członków Związku Szpitali Powiatowych, na którym przyjęto wspólne stanowisko w zakresie Systemu Podstawowego Szpitalnego Zabezpieczenia Świadczeń Opieki Zdrowotnej.
Jest to efekt planu rzeczowo-finansowego na II połowę 2018 roku przedstawionego przez Narodowy Fundusz Zdrowia, w którym szpitale należące do ZSP otrzymały zbyt niską wartość kontraktu na realizację swoich zadań. W konsekwencji już teraz w części szpitali poszczególne świadczenia realizowane są w ograniczonym zakresie, co w efekcie może doprowadzić do całkowitego zaprzestania ich udzielania.
Taka sytuacja wynika m.in. z niedoszacowania procedur, a tym samym braku środków finansowych na pokrycie stale rosnących kosztów w szczególności realizacji zapisów ustawowych nakładających na szpitale obowiązek podwyższania wynagrodzeń (m.in. dla rezydentów). To spowoduje, że otrzymywane z NFZ środki nie wystarczą na pokrycie kosztów wynagrodzeń nie mówiąc już o pozostałych kosztach, takich jak leki, zakup i serwis sprzętu itp. Jeśli sytuacja w najbliższym czasie nie ulegnie zmianie jesienią może dojść do zawieszenia pracy oddziałów, a tym samym braku zabezpieczenia potrzeb zdrowotnych mieszkańców naszego regionu.
W związku z tym Związek Szpitali Powiatowych zwrócił się do śląskiego oddziału NFZ z żądaniem pilnego spotkania w tej sprawie.
Szpitale Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego dysponują łącznie blisko 4,5 tys. łóżek. Organizację tworzy aktualnie 16 szpitali: Szpital Wielospecjalistyczny w Jaworznie, ZZOZ w Żywcu, ZOZ w Świętochłowicach, Sosnowiecki Szpital Miejski, SPZOZ w Myszkowie, Szpital nr 2 w Mysłowicach, Centrum Zdrowia w Mikołowie, SPZOZ w Lublińcu, ZOZ w Kłobucku, Szpital w Pyskowicach, Szpital Miejski nr 4 w Gliwicach, Szpital Śląski w Cieszynie, Szpital Murcki w Katowicach, Miejski Szpital Zespolony w Częstochowie, Szpital Pediatryczny w Bielsku-Białej, Szpital Miejski w Siemianowicach Śląskich.
Zgodnie ze statutem Związku, członkowie ZSzPWŚ to wyłącznie te jednostki, których organem tworzącym jest powiatowa jednostka samorządu terytorialnego lub spółka, w której większość udziałów lub akcji należy do powiatowej jednostki samorządu terytorialnego.
Źródło: Związek Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego
Komentarze
[ z 8]
Takie wiadomości zawsze mrożą mi krew w żyłach. Przed oczami stają mi ogromne kolejki ludzi w poradniech i gabinetach, czekających po kilka godzin na przyjęcię i niestety kilkuminutową rozmowę lekarzem. Ta kolejka nie przeraża mnie jednak tak, jak informacja którą dostaje praktycznie każdy pacjent przy rejestracji. Mam na myśli to, że zanim chory znajdzie się w tej poczekalni to czeka kilka miesięcy lub kilka lat! To jest chore! Nasz kraj nie powinien tak funkcjonować. Niestety te kolejki biorą się właśnie między innymi z takich niedoszacowań NFZ-u. Gabinety mają możliwość przyjmowania większej ilości pacjentów ale nie mają na te wizyty pieniędzy. To naprawdę bardzo smutne.
Niestety takie wiadomości często wywołują także złość. Ludzie płacą co miesiąc składkę na NFZ z myślą, że w razie choroby będą mogli uzyskać pomoc, a gdy na prawdę jej potrzebują okazuje się, że nie ma pieniędzy. Jeśli, ktoś złamie nogę, to co mu po wizycie która może odbyć się za pół roku? Kość będzie zrośnięta, pewnie nieodpowiednio i przy wizycie trzeba będzie ją ponownie łamać, aby została prawidłowo złożona. Nikt raczej na taką służbę zdrowia nie liczy. Przeraża mnie również fakt, że na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych ludzie, którzy ptzrebują natychmiastowej pomocy czekają po kilka czy kilkanaście godzin. To jest skandaliczne.
Dokładnie tak! Nie raz słyszałem rozgorycznenie pacjetów związane z tym, że przez lata płacili spore składki na służbę zdrowia, a ich obawy co do świadczeń zwyczajnie nie występowały dopóki faktycznie nie musieli z nich skorzystać. I wtedy pojawiało się wielkie zdziwienie, oczywiście negatywne, że na wizytę, zabieg czy specjalistyczne badanie np. rezonans magnetyczny musieli czekać po kilka miesięcy, a nawet lat. Czas grał oczywiście na ich niekorzyść. Większość z takich pacjentów powtarzało, że wolałoby nie przeznaczać tych pieniędzy na NFZ tylko odkładać na prywatne leczenie. Oczywiście nie wygląda to wszystko tak kolorowo, ponieważ w razie nagłych przypadków gdy konieczne byłoby leczenie szpitalne pojawiałyby się spore komplikacje w przypadku pacjentów, którzy nie płacili składek. To prawda na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych również sytuacja jest niezadowalająca. Związane jest to jednak z brakami kadrowymi, które coraz częściej dotyczą większej liczby szpitali, w tym powiatowych. Ostatnio coraz częściej słyszy się o problemach finansowych tychże szpitali. Niestety w parze z podniesieniem płac dla pracowników szpitala w tym rezydentów, którzy ostatnio domagali się tego aby nieco poprawić ich sytuację finansową. Wydaje mi się to słuszne ponieważ jest to podstawa naszego przyszłego lecznictwa. Warto jest im stworzyć odpowiednie warunki po to, aby pozostawali i szkolili się w naszym kraju i co najważniejsze leczyli ludzi na odpowiednim poziomie. Jednak trudno jest mi pojąć, że w takiej sytuacji może brakować pieniędzy na świadczenie medyczne, które przecież są głównym zadaniem szpitala. W szpitalach powiatowych leczy się bardzo duża liczba pacjentów. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że niektóre oddziały mogą zostać zamknięte. Sprawa musi być jak najszybciej przedyskutowana na najwyższych szczeblach władzy, aby nie doszło do momentu, że pacjent nie będzie mógł otrzymać pomocy w szpitalu powiatowym. W tych placówkach bardzo często dzięki licznym dotacjom pojawia się specjalistyczny sprzęt leczniczy oraz diagnostyczny. Warto aby przekazane zostały pieniądze, które pozwolą na ich użytkowanie.
Wiele się mówi o tym, że w Polsce jest darmowa służba zdrowia. To oczywiście nieprawda. Spróbujcie nie opłacać składek ZUS przez jakiś czas i nagle dostać ataku wyrostka. Po operacji, owszem – uratują Was, otrzymacie rachunek o równowartości dobrego samochodu. Jest zdecydowanie za mało pieniędzy na służbę zdrowia. Przecież płacimy wysokie składki, leki też są drogie. To absurd. Żeby chorować trzeba mieć dużo zdrowia i cierpliwości. Podniesienie składki zdrowotnej jako jeden ze sposobów poprawy finansowej kondycji ochrony zdrowia głośno zaproponował niedawno prof. Piotr Czauderna, koordynator sekcji ochrony zdrowia prezydenckiej Narodowej Rady Rozwoju (ostatnio jego nazwisko bardzo często pojawia się także w kontekście ewentualnej zmiany na fotelu ministra zdrowia – miałby zastąpić Konstantego Radziwiłła).
Lepiej bym tego nie ujęła. Co więcej, z problemem braku ubezpieczenia zdrowotnego boryka się spora część Polaków, choć niedawno wprowadzone obowiązkowe ozusowanie wszystkich umów zleceń zapewne problem ten w jakimś tam stopniu rozwiąże. Ku uciesze pracowników, którzy dotychczas dostawali do kieszeni na przykład 2000 złotych, a od teraz będą dostawali kwotę pomniejszoną o wysokość składek. Są jednak w Polsce umowy i formy pokrewne dla zatrudnienia, które wciąż nie podlegają ozusowaniu. Nie wspominając już o tym, że wiele osób zwyczajnie pracuje „na czarno” albo jest bezrobotnych, żyje z oszczędności, niedawno skończyły studia i nie mogą znaleźć pracy (a nie chcą lub nie mogą się rejestrować w stosownym urzędzie). Wedle szacunków ministra zdrowia w takim stanie znajduje się około 2,5 miliona Polaków i świeżo upieczeni absolwenci studiów wyższych stanowią ponoć zauważalną grupę w tym gronie. Co więcej, część Polaków nawet nie wie, że nie posiada ubezpieczenia zdrowotnego! A zatem służba zdrowia wcale nie będzie „naprawdę darmowa„, gdyż wszyscy obywatele będą ją opłacali w podatkach – być może nawet jeszcze nie istniejących (przebąkuje się coś o wprowadzeniu podatku zdrowotnego). Nie da się jednak ukryć, że w tej postaci będzie o wiele bliższa tego co powszechnie – zwykle błędnie – uważamy za darmowe, wszak uregulowanie nie będzie nakładało na nas obowiązku uiszczania ubezpieczenia zdrowotnego, a zostanie nam odebrane w inny sposób. Obowiązkowa składka zdrowotna czy podatek zdrowotny. Ubezpieczenie zdrowotne czy darmowa opieka medyczna gwarantowana przez Państwa. Niestety, nie jestem ekspertem od zagadnień związanych z budżetem służby zdrowia i NFZ, ale jestem ciekawa czy proponowane zmiany wpłyną korzystnie na funkcjonowanie polskich przychodni i szpitali. Czy przerzucanie finansów z rozmaitych instytucji pozwoli na przykład na skrócenie kolejek na niektóre badania. Trudno jest mi również odnieść się do proponowanych zmian w sensie czysto społecznym. Jest to wszakże zastąpienie jednej daniny inną. Składaki zdrowotne to nie jest jakiś wyśmienity system, za który warto umierać, działając w jego obronie.
O tym, jak tragiczna jest sytuacja w służbie zdrowia, ostatnio codziennie donoszą media. Dziś informują, że brakuje pieniędzy dla tzw. chemioterapię niestandardową, co jest wyrokiem śmierci dla wielu chorych na raka. Wczoraj, że przychodnie specjalistyczne w styczniu zapisują pacjentów na październik. Przedwczoraj, że zmniejsza się dostępność do wielu badań specjalistycznych, bo lekarze rodzinni nie mogą już wypisywać skierowań itd. Tak więc NFZ oszczędza na wszystkim, tylko nie na sobie, co pozostawiam bez komentarza. Publiczne szpitale onkologiczne już także tracą płynność finansową. Placówki, które zajmują się pacjentami onkologicznymi, nie mają pieniędzy na leczenie. Narodowy Fundusz Zdrowia źle oszacował koszty i nie wypłaci im blisko 200 mln zł za nadwykonania. Nie doszacował też procedur medycznych za 500 mln zł. O fatalnej sytuacji publicznych szpitali onkologicznych ich dyrektorzy informowali już dwa lata temu. W ich opinii problem nasilił się wraz z wprowadzeniem pakietu onkologicznego, kiedy obniżono wycenę niektórych procedur onkologicznych i wprowadzono szereg wymogów organizacyjnych, na które nie zarezerwowano dodatkowych środków. Szpitale nie dostały pieniędzy na pracę koordynatorów, którzy opiekują się pacjentami. Zabrakło też funduszy na konsylia. To straszne co się dzieje w naszym kraju. Mogłoby się wydawać, że opłacając comiesięczne składki możemy czuć się bezpieczni, że zapewniamy sobie gwarancję opieki zdrowotnej.
Szpitale powiatowe w ostatnich czasach są pomijane zarówno jeżeli chodzi o pieniądze na świadczenie oraz wynagrodzenia dla ich pracowników. Dziwi mnie ten fakt tym bardziej, że przyjmują one ogromne ilości pacjentów, którzy chcą być leczeni możliwe jak najbardziej kompleksowo. Nie zawsze jednak taka pomoc może być udzielana. Trochę to przykre, że dzieje się to m.in. z takich powodów jak ten poruszony w artykule. Dziwi mnie fakt, że z jednej kupki pieniędzy trzeba dawać pieniądze dla pracowników szpitala, przez co może tym samym zabraknąć na niezbędne do prawidłowego leczenia świadczenia. Sytuacja z dnia na dzień robi się coraz bardziej nieciekawa. 136 placówek powiatowych grozi, że opuści sieć tychże szpitali, jeżeli nowe umowy nie będą uwzględniać zmian finansowania. Lekarze domagają się wzrostu dofinansowania o 15 procent oraz stworzeniu odpowiednich warunków do kształcenia podyplomowego lekarzy, którzy mają zasilać szpitale powiatowe. To bardzo ważne postulaty. Jeżeli zostaną spełnione, to jest cień szansy, że te placówki będą na nowo normalnie funkcjonować. Są doniesienia, że z racji tak małej ilości lekarzy rezydentów, którzy specjalizują się w szpitalach powiatowych (w 2016 roku było ich mniej niż 3%) mają oni być kierowani właśnie do tych placówek. Dzieje się tak ponieważ duża grupa rezydentów jest przejmowana przez szpitale kliniczne. Lekarze mieliby realizować moduł podstawowy szkolenia specjalizacyjnego w szczególności chirurgii ogólnej, pediatrii oraz chorób wewnętrznych właśnie w szpitalach powiatowych. Ten pomysł ma swoje plusy i minusy. Plusem napewno jest to, że w małych szpitalach lekarz ma dużą większą szansę zaangażowania się w proces diagnostyczno-terapeutycznym. Minusem natomiast jest to, że w wielu przypadkach lekarze musieliby się przeprowadzać lub dojeżdżać spore odległości do pracy. Dodatkowo w mniejszych szpitalach nie można realizować wszystkich specjalizacji, co na pewno będzie wiązało się ze sporą falą sprzeciwu. Sprzęt w większych szpitalach jest nowocześniejszy i to na nich chcą pracować przyszli specjaliści. Lekarze rezydenci nie chcą być do niczego odgórnie zmuszani i nie zgadzają się na takie podejście do sprawy.
Na portalu nazdrowie.pl natknałem się niedawno na krótki i ciekawy artykuł dotyczący problemów obecnego Narodowego Funduszu Zdrowia. Polecam przeczytać i czekam na Wasze opinie ! :) odpisywanie umów z NFZ nie jest pozbawione emocji z obu stron: świadczeniodawcy i płatnika. Różne są przyczyny tworzących się w tym okresie konfliktów. Jedno jest pewne: nie służy to dobrze żadnej ze stron. Traci na tym pacjent, czyli osoba będąca podmiotem całego systemu. Wtym roku problemy z kontraktowaniem świadczeń opieki zdrowotnej skupione były głównie wokół dwóch problemów: warunków realizacji świadczeń i wartości świadczenia. Płatnik, jako zamawiający świadczenia i finansujący je, ma prawo i obowiązek wymagać od świadczeniodawców coraz to lepszych i bezpieczniejszych dla pacjenta usług zdrowotnych. Kryteria realizacji świadczeń wyrażone poprzez m.in. lepsze zaplecze diagnostyczno-terapeutyczne musi być rokrocznie modyfikowane. Możliwości stosowania nowoczesnego sprzętu, kompleksowość świadczonych usług wymagają monitorowania (analizy wynikające z kontroli realizacji świadczeń, potrzeb zdrowotnych). To z kolei wymaga modyfikowania warunków konkursu ofert. Nie zawsze jednak płatnik patrzy na taką modyfikację z punktu widzenia praktycznego. Aby precyzyjnie opisać problem wymogów zawartych w materiałach konkursowych posłużę się przykładem. W 2008 roku w warunkach konkursu ofert istniał zapis mówiący o konieczności posiadania takiej ilości defibrylatorów, jaka odpowiada liczbie łóżek intensywnej terapii. Wyobraźmy sobie placówkę opieki zdrowotnej, dowolny szpital z Oddziałem Intensywnej Terapii posiadający np. 6 łóżek. Teoretycznie powinien posiadać 6 defibrylatorów. W sytuacji zagrożenia życia reanimacja odbywająca się jednocześnie na sześciu łóżkach musiałaby być wyjątkowym wydarzeniem, występującym z większym prawdopodobieństwem aniżeli główna wygrana w toto-lotka. Ale zakładając i taką ewentualność, należy mieć na względzie liczbę personelu możliwą do realizacji tak dużego przedsięwzięcia medycznego. Nawet posiadając odpowiednią ilość pielęgniarek i lekarzy mogących prowadzić jednocześnie reanimację sześciu pacjentów (myślę, iż może to dotyczyć co najwyżej kilkunastu szpitali w skali kraju), pozostaje sprawa wykorzystania sprzętu. Taki sprzęt jest potrzebny w kilku momentach prowadzonej reanimacji. Nie podlega dyskusji sprawa konieczności dostępu do defibrylatora w każdej chwili. Jednak w trakcie prowadzonej jednocześnie reanimacji dwóch pacjentów, jeden defibrylator w zupełności zaspokoi potrzeby oddziału. Należy myśleć o sprzęcie rezerwowym. Posiadanie dwóch defibrylatorów powinno być wymogiem bezwzględnym. Posiadanie trzech defibrylatorów na salę z sześcioma łóżkami powinno być warunkiem bezwzględnym w placówkach, które realizują wiele tego typu świadczeń (ośrodki akademickie, szpitale w dużych aglomeracjach miejskich, takich, gdzie jest tylko jeden szpital realizujący tego typu świadczenia). Nie bez znaczenia są ustalenia poczynione z praktykami pracującymi na co dzień w szpitalu. Samo prowadzenie rozmów, bez ustalenia konsensusu, podpisanego przez dwie strony nie jest podstawą do ogłoszenia warunków jako obowiązujących. Jest to jedynie rozwiązanie siłowe, wymuszone przez jedną ze stron. Można powyższej opinii nie traktować jako błędnej w jednej sytuacji: istnieniu na rynku ubezpieczeń zdrowotnych kilku płatników, o różnych wymogach, w różnych warunkach. Dzisiaj istnieje Narodowy Fundusz Zdrowia. Jest to fakt bezsporny stawiający płatnika w roli monopolisty. Taka sytuacja wymaga racjonalnej oceny potrzeb sprzętowych placówek, niewymuszania zakupu sprzętu, który z założenia nie będzie wykorzystany. Opinie złośliwych i nieprzychylnych osób mogłyby mówić o lobbowaniu sektora producentów sprzętu medycznego. Podobnie przedstawia się problem z kontraktowaniem oddziału SOR i OIT. Nie można realizować świadczeń w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym bez posiadania w swojej strukturze Oddziału Intensywnej Terapii. Założenia słuszne ze wszech miar. Problem polega na tym, iż warunki konkursu ofert z września 2008 roku nie pozwalały wielu placówkom przystosować się do stawianych wymogów. Niektóre szpitale poczyniły wieloletnie inwestycje w celu stworzenia albo oddziału SOR albo OIT, a to wymaga czasu. Ogłaszanie warunków konkursu dotyczącego wymogów lokalowych i sprzętowych na przyszły rok byłoby rozwiązaniem logicznym. Część placówek, która przez takie wymogi zamknie swoją działalność (a takie przecież też istnieją) lub ograniczy i zmodyfikuje zakres udzielanych świadczeń, nie będzie mogła mówić o postawieniu przed ścianą. Niestety, dzisiaj tak jest. Konflikty na tle wyceny świadczenia trwają od 1999 roku, czyli wprowadzenia Kas Chorych. Nie wszystkie placówki opieki zdrowotnej właściwie gospodarują środkami finansowymi. Nie wszystkie świadczenia są właściwie wycenione przez płatnika. Posługiwanie się jednostkowymi, skrajnymi przykładami nie jest najlepszym rozwiązaniem dla obu stron. Jako przykład niech posłuży opisywany problem Szpitala Powiatowego w Iławie. Podano jednostkowy przykład lekarza, który jednorazowo, w jednym miesiącu zarobił ponad 20 tys. zł. Suma, jak na polskie warunki, bardzo duża. Złożyło się na tę kwotę kilka składowych: podstawowa pensja, pensja za dyżury szpitalne, pensja za dyżury w pogotowiu, środki finansowe za niewykorzystany urlop. Lekarz praktycznie mieszkał w szpitalu (oczywiście nie było to dobre rozwiązanie, ale doprowadził do tego brak personelu medycznego). Normalna pensja lekarza oscylowała w granicach 1800-2600 zł. Lekarze wystąpili z żądaniem podwyżek pensji. Żądanie wysunięto z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Dyrekcja i organ założycielski nie uznali tych postulatów za poważne. I słusznie, gdyby nie istotny fakt posłużenia się jednostkowym, jednorazowym wynagrodzeniem lekarza i uczynienia z tej wartości standardowego wynagrodzenia lekarzy w tym szpitalu. Problem wynagrodzenia lekarzy stał się sztandarowym hasłem wielu partii idących do władzy, wielu związków zawodowych. Obecnie problem ten jest marginalnie podnoszony przez media. Słusznie? Otóż nie. Coraz więcej placówek opieki zdrowotnej ma problem ze znalezieniem kadry medycznej. Zaczyna brakować lekarzy, lekarzy specjalistów. Młode pokolenie medyków po zdaniu LEP-u wyjeżdża do pracy za granicę. Brak jest zapowiadanych lekarzy z ościennych krajów, którzy wypełniliby powstałą lukę. Nasze wejście do Unii Europejskiej będzie prowadziło do wyrównywania dysproporcji wynagrodzenia nie tylko lekarzy. Mając w pamięci 2012 rok jako potencjalną datę wejścia Polski do strefy euro, trzeba już teraz robić wszystko, aby dysproporcje płacowe w opiece zdrowotnej były jak najmniejsze. Zwiększenie liczby uniwersyteckich ośrodków medycznych, liczby kształconych lekarzy, nie jest rozwiązaniem. Stworzenie warunków finansowych, które zatrzymają lekarzy w kraju, jest punktem wyjścia ze stopniowo pogarszającej się dostępności do świadczeń specjalistycznych. Liczenie kosztów świadczeń powinno być podstawą analiz kosztów funkcjonowania opieki zdrowotnej, w tym pensji lekarzy, kosztów funkcjonowania poszczególnych typów placówek (szpitali, przychodni). Powinien to być priorytet każdego ministra odpowiedzialnego za zdrowie. Wycena świadczenia zdrowotnego jako jedną ze składowych powinna zawierać wycenę pracy lekarza. Bez tak przeprowadzonego procesu mówienie o dobrze wycenionym świadczeniu jest nieporozumieniem. Podkreśliłem tu tylko dwa istotne elementy kontraktowania świadczeń i ich zależności między sobą. W rzeczywistości kompilacji między istotnymi elementami systemu są bardziej złożone. Możliwości zastosowania nowych rozwiązań, takich jak: wspólne uzgadnianie warunków realizacji świadczeń (nie takich, w których jedyny płatnik świadczeń narzuca bezwzględnie swoje warunki), przygotowanie rzeczywistej wyceny świadczeń w oparciu o ustalony i opracowany przez piony finansowe model ekonomiczny, ogłaszanie warunków konkursu ofert minimum z 10-miesięcznym wyprzedzeniem, zapewnia bezkonfliktowe wejście w nowy rok udzielania świadczeń. Do czasu istnienia monopolu przez Narodowy Fundusz Zdrowia jest to jedyne logiczne rozwiązanie.