Naukowcy z Uniwersytetu Binghampton w Nowym Jorku zbadali 54 próbki tuszu do tatuaży od dziewięciu producentów. Okazało się, że aż 45 z nich zawiera substancje, które nie zostały wymienione na etykiecie.

W opublikowanym niedawno badaniu, zatytułowanym "Co jest w moim tuszu: Analiza komercyjnych atramentów do tatuażu dostępnych na rynku amerykańskim", ujawniono, że skład atramentów do tatuażu znacząco różni się od tego, co podano na etykietach. Badanie to zostało przeprowadzone w laboratorium Johna Świerka, adiunkta chemii na Uniwersytecie Binghamton i opublikowane w renomowanym czasopiśmie "Analytical Chemistry".

Zespół badawczy analizował atramenty od dziewięciu producentów z USA, skupiając się na sześciu kolorach. Spośród 54 atramentów, aż 45 (co stanowi 90%) wykazywało istotne rozbieżności między składem podanym na etykiecie a rzeczywistą zawartością. Zidentyfikowano m.in. niezgłoszone pigmenty oraz dodatki.

Więcej niż połowa atramentów zawierała niezgłoszony polietylenoglikol, który może prowadzić do uszkodzenia organów przy długotrwałej ekspozycji. 15 atramentów zawierało glikol propylenowy, potencjalny alergen. Inne zanieczyszczenia to m.in. antybiotyk stosowany do leczenia infekcji dróg moczowych oraz 2-fenoksyetanol, który może stanowić zagrożenie dla zdrowia karmionych piersią niemowląt.

"Mamy nadzieję, że producenci wykorzystają to jako okazję do ponownej oceny swoich produktów, a artyści i klienci zaczną wymagać lepszego etykietowania i informowania o składzie tuszy" – powiedział główny autor badań.

Naukowcy zapowiedzieli, że zbadają również tusze dostępne na rynku europejskim.

Więcej: https://pubs.acs.org/doi/10.1021/acs.analchem.3c05687