Choroby dna miednicy wywołują taki poziom wstydu, że chore przestają wychodzić z domu, funkcjonować społecznie i rodzinnie. To przerażające – uważa prof. Ewa Barcz, ginekolożka, która od lat walczy o poprawę jakości życia tej grupy pacjentek.
O chorobach dna miednicy rozmawiano podczas Parlamentarnego Zespołu ds. Zdrowia Kobiet 20 marca. Problem jest niebagatelny, bo dotyczy 30 proc. dorosłych kobiet. W grupie powyżej 50 roku życia odsetek ten wzrasta do 50 proc.!
– To oznacza, że połowa kobiet w wieku okołomenopauzalnym będzie cierpiała z powodu jakiegoś schorzenia dna miednicy – zwróciła uwagę prof. Ewa Barcz, kierowniczka Katedry i Kliniki Ginekologii i Położnictwa Wydziału Medycznego CM UKSW w Międzyleskim Szpitalu Specjalistycznym w Warszawie.
A jakie to schorzenia?
Różne formy nietrzymania moczu (wysiłkowe nietrzymanie moczu, nadreaktywność wypieracza pęcherza moczowego, problemy neurogenne, które wpływają na funkcjonowanie pęcherza i całego dolnego odcinka układu moczowego), obniżenia i wypadanie narządów (miednicy, pochwy, pęcherza moczowego, cewki, odbytnicy, jelita cienkiego). To także nietrzymanie stolca, przetoki, okołoporodowe uszkodzenia zwieracza odbytu. Ponadto te patologie anatomiczno-czynnościowe wpływają na siebie nawzajem i funkcjonowanie całego organizmu.
Funkcje i anatomia narządów dna miednicy u kobiet są upośledzane przez wiele czynników: wiek, przebyte ciąże, porody, pracę fizyczną, przewlekły kaszel (w przypadku chorób płuc czy astmy oskrzelowej).
– To masa czynników, które wpływają na to, że te choroby się pojawiają, większość z nich jest nieodwracalna i nie możemy ich uniknąć. Nie unikniemy tego, że zachodzimy w ciążę, że rodzimy, że się starzejemy. Jedyne, co możemy zmodyfikować, to fakt, że przestaniemy palić i schudniemy, na resztę nie mamy wpływu – powiedziała ginekolożka.
Wymienione czynniki ryzyka sprawiają, że są to choroby, które dotyczą nie tylko osób w podeszłym wieku, ale także młodych – choć oczywiście tej grupy w stosunkowo mniejszym zakresie.
Wstyd i poniżenie
Jak wymienione wyżej schorzenia przekładają się na codzienne życie? To problemy z oddawaniem lub nietrzymaniem moczu, infekcje w układzie moczowym, zespół bólowy związany z wypełnianiem pęcherza, zespół bólowy miednicy czy po prostu objawy – mówiąc obrazowo – wypadania czegoś z pochwy. To także objawy kolorektalne, czyli problemy związane z oddawaniem lub nietrzymaniem stolca.
To wszystko brzmi fatalnie, nawet gdy mówię o tym jako lekarz. A proszę sobie wyobrazić, gdy ma o tym powiedzieć kobieta i nieważne, czy ma 30 lat czy 60. Przed spotkaniem rozmawiałyśmy z wieloma chorymi, by wystąpiły tu i opowiedziały o swoim problemie. Żadna, poza jedną, się nie zgodziła. Mówiły: „chętnie pomogę, ale nie powiem o tym głośno, bo nawet moja rodzina o tym nie wie, mój mąż o tym nie wie, moje dzieci nie wiedzą. Ja się tego wstydzę”. Jeżeli kobieta wstydzi się męża, dzieci, własnej matki, to wyobraźmy sobie, jak bardzo wstydzi się wszystkich innych – zauważyła ginekolożka.
Powołując się na rozmowy z kobietami, wyjaśniła, że dla wielu z nich pierwszy epizod nietrzymania moczu, który się zdarzył publicznie, to najgorszy dzień w ich życiu.
– Poziom wstydu, uczucia poniżenia, zdrady przez własne ciało jest tak ogromny, że te pacjentki zaczynają się izolować, przestają wychodzić z domu, przestają funkcjonować społecznie, rodzinnie, wstydzą się własnych mężów, szczególnie gdy zdarzają im się epizody nietrzymania moczu czy stolca podczas współżycia. Wtedy zaczynają go unikać, a to prędzej czy później prowadzi do tego, że rozpadają im się relacje. I to dotyczy 50 proc. kobiet po 50 roku życia! A dziś pięćdziesięciolatka to nie jest babcia. To jest aktywna, zdrowa do pewnego stopnia, w pełni funkcjonująca kobieta. I ma prawo wciąż istnieć społecznie, zawodowo, rodzinnie, seksualnie i w każdym innym aspekcie – mówiła w emocjonalnym wystąpieniu prof. Barcz.
Chorowanie na raka jest bohaterstwem, leczenie bólu w endometriozie jest bohaterstwem. Nietrzymanie moczu żadnym bohaterstwem nie jest. – Angelina Jolie nie przyznałaby się, że chodzi w pieluchomajtkach, choć powiedziała, że odjęła sobie piersi profilaktycznie. I to jest ta różnica -dodała ginekolożka.
Konieczna zmiana podejścia
Zgromadzeni na posiedzeniu zwrócili uwagę, że poziom świadomości problemu wśród samych lekarzy jest niski. I to nie tylko wśród lekarzy rodzinnych czy geriatrów, ale także wśród specjalistów, którzy powinni zajmować się tym problemem – ginekologów i urologów.
Zdaniem uczestników Parlamentarnego Zespołu ds. Zdrowia Kobiet konieczne są wszelkie działania podnoszące wiedzę i świadomość na temat chorób dna miednicy. Jak mówili, poprawę sytuacji mogłoby przynieść stworzenie odrębnej specjalizacji dla lekarzy zajmujących się tą grupą schorzeń – takie rozwiązanie funkcjonuje już w części państw Europy.
Według ekspertów zmianie ulec musi także dostępność i poziom finansowania procedur z zakresu leczenia chorób dna miednicy. Ta jest bowiem sprzed 30 lat, a technologia poszła ogromnie do przodu. W efekcie zdarza się, że choć odpowiednia procedura mogłaby być wykonana, to unika się jej, bo jest za droga, nie opłaca się szpitalowi.
– Konieczna jest też refundacja środków chłonnych czy tamponów podpierających. Obecnie są one refundowane wyłącznie dla chorych z nietrzymaniem moczu z powodu wad wrodzonych albo leczeniem onkologicznym, czyli głównie dla mężczyzn po prostatektomii. Kobiety, które mają problem z nietrzymaniem moczu, muszą je kupować z własnych środków. I choć to tylko etap leczenia, zabezpieczenie pacjentki, to musimy mieć to na uwadze, by przywrócić tym pacjentkom godność, dobrą samoocenę, żeby sprawić, że nie będą bały się wyjść na ulicę, nie będą unikały pracy, a na emeryturze wyjadą wreszcie na wycieczkę do Paryża bez zastanawiania się, gdzie jest najbliższa toaleta – zakończyła swoje wystąpienie prof. Ewa Barcz.
Komentarze
[ z 0]