W Polsce co roku stwierdza się 21-23 tys. nowych zachorowań na raka płuca. Oznacza to, że w ciągu pięciu lat zachoruje ok. 120-130 tys. osób (grupa równa liczbie mieszkańców takich miast jak np. Płock, Elbląg, Tarnów czy Opole). Do leczenia operacyjnego kwalifikuje się zaledwie 10-15 proc. pacjentów, dlatego ważnym wyzwaniem wydaje się wykrywanie raka płuca we wczesnym stadium - przekonują specjaliści.

- Na wzrost liczby zachorowań wpływa rosnąca długość życia i coraz większa ekspozycja na czynniki rakotwórcze. Za 25-40 proc. wszystkich nowotworów złośliwych odpowiedzialne jest palenie papierosów - mówił we wtorek (16 września) na konferencji "Rak Płuca 2014" w Warszawie dr hab. Dariusz Kowalski z Kliniki Nowotworów Płuca i Klatki Piersiowej Centrum Onkologii - Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

- Do nowotworów tytoniozależnych należy nie tylko rak płuca, ale także  np. tchawicy, krtani, gardła, przełyku, trzustki, nerki i pęcherza moczowego. W przypadku pierwotnego raka płuca aż 90 proc. wszystkich rozpoznań dotyczy obecnych lub byłych palaczy tytoniu - dodał. 

Najczęstszy nowotwór
Dr Dariusz Kowalski przypomniał, że u mężczyn rak płuca jest najczęstszym nowotworem (35 proc.), u kobiet plasuje się zaraz po nowotworach piersi, ale w ciągu 2-3 lat  znajdzie się prawdopodobnie na miejscu pierwszym. Wyjaśnił też, że podstawową metodą leczenia dla raków niedrobnokomórkowych jest leczenie chirurgiczne. W raku drobnokomórkowym odgrywa ono niewielką rolę - stosowana jest chemio- i radioterapia.

Jak tłumaczył, mimo ogromnego postępu diagnostyki obrazowej nadal obowiązuje zasada "szkiełko i oko" - to histopatolog na podstawie badań immunohistochemicznych musi rozpoznać nowotwór złośliwy. I tylko takie rozpoznanie, a nie podejrzenie rozpoznania, uprawnia do rozpoczęcia leczenia onkologicznego.

Rozpoznanie określi, czy mamy do czynienia z rakiem niedrobnokomórkowym czy też drobnokomórkowym. To umożliwi określenie typu nowotworu i zakwalifikowanie pacjenta do optymalnego postępowania. Rozpoznanie raka niedrobnokomórkowego bez ustalonego podtypu powinno mieć miejsce najwyżej w 10 proc. przypadków. Niestety, w niektórych polskich ośrodkach takie sytuacje mają miejsce nawet w 50-60 proc. rozpoznań - wskazał specjalista.

Przywołał też badanie, w którym porównano chorych z rakiem piersi i chorych z rozpoznanym niedrobnokomórkowym rakiem płuca (we wszystkich stadiach). W przypadku raka piersi 1 rok przeżywa 95 proc. chorych, a 10 lat - 61 proc. chorych. W przypadku raka niedrobnokomórkowego odsetek przeżyć jednorocznych wynosi 41,8 proc., a 10-letnich - 6,8 proc.

- Gdyby na onkologię wydawane były takie pieniądze, jak na swego czasu zaczęły być przeznaczane na kardiologię, rozmawialibyśmy zapewne o zupełnie innych wynikach - zaznaczył dr Piotr Ruciński z Kliniki Chirurgii Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie.

Kwalifikacja chorego do operacji odbywa się poprzez określenie wielkości guza oraz obecności przerzutów. I tylko nieliczni chorzy mają szansę na skuteczne leczenie operacyjne.

Wczesne rozpoznanie, lepsze rokowanie
- Odległe przerzuty do mózgu, śledziony lub kości wykluczają leczenie chirurgiczne, natomiast niewielkie przerzuty do wątroby lub nadnerczy dają możliwość operacji, a następnie, w drugim etapie, leczenia chirurgicznego ogniska przerzutowego. Im mniejszy, wcześniej wykryty guz, tym lepsze jest rokowanie - mówił dr Ruciński.

Dodał, że jeśli chodzi o diagnostykę, podstawowe badania to bronchoskopia i tomografia komputerowa. - Duże nadzieje wiązaliśmy z badaniem PET - wydawało się, że to złoty środek w diagnostyce raka płuca, bardzo pomocny w każdym przypadku. Okazało się, że nie wszystkie wyniki badań tą techniką są następnie potwierdzane badaniem histopatologicznym. Stosowane są także bronchoskopia fluorescencyjna i biopsja przezoskrzelowa, wypierające inne, inwazyjne metody - wyjaśnił.

Dr Piotr Ruciński zaznaczył, że w ramach Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych powstał w 2005 r. Krajowy Rejestr Raka Płuca umożliwiający porównywanie różnych sposobów leczenia,  a jednocześnie integrujący lekarzy zajmujących się terapią raka płuca: onkologów, chirurgów, patomorfologów, pulmonologów oraz lekarzy rodzinnych. Do wprowadzania danych do rejestru zobligowane są wszystkie ośrodki torakochirurgiczne w Polsce.

Dzięki temu wiadomo, ilu chorych było zoperowanych w poszczególnych latach, ile było zachorowań, jaki był wskaźnik operacyjności: od 2005 r. liczba pacjentów z rakiem płuca operowanych w I stadium wzrosła o 50 proc., a wyniki 5-letnich przeżyć tych chorych to blisko 80 proc.

- Ponadto przeżycia chorych operowanych w 2011 r. są już znacząco wyższe, niż tych operowanych w roku 2007, co oznacza, że kwalifikacja pacjentów do operacji jest coraz lepsza. To pokazuje, że prowadzenie tego programu ma sens. Jeśli chodzi o czas oczekiwania od podejrzenia nowotworu do rozpoczęcia leczenia, oceniamy, że wynosi ok. 130 dni i w ostatnim okresie nie zaszły tu większe zmiany - podkreślał specjalista.

Celem specjalistów jest poprawa jakości leczenia, tj. wykrywanie raka płuca we wczesnym stadium, gdy chory nie ma jeszcze objawów (gdy się pojawiają, na leczenie chirurgiczne jest już za późno).

- Temu służą badania skryningowe tomografią niskodawkową w ramach programu wczesnego wykrywania raka płuca. Staramy się je wykonywać w powiatach, w których wskaźnik operacyjności nie przekracza 10 proc. W województwie opolskim wskaźnik resekcyjności wzrósł dzięki temu z 10 do 17 proc.,  a w mazowieckim z 11 do 16 proc. Wydaje się, że jest o co walczyć - przekonywał dr Ruciński.

Terapie celowane
- Aż 60-70 proc. pacjentów z rakiem płuca nie kwalifikuje się do leczenia radykalnego, co oznacza, że możemy im zaproponować leczenie palitywne, które poprawi jakość życia i może znamiennie wydłużyć przeżycie. Nie doprowadzi jednak do wyleczenia - wskazywał dr hab. Dariusz Kowalski.

Jak wyjaśnił, do lat 70-80. ub.w. stosowane było leczenie objawowe, które umożliwiało przedłużenie czasu przeżycia maksymalnie o 2-3 miesiące. Następnie pojawiły się tzw. leki nowej generacji, np. docetaksel czy gemcytabina oraz kombinacje chemioterapii z lekami ukierunkowanymi molekularnie. Pewnej grupie chorych można także zaproponować w drugiej lub trzeciej linii leczenia leki molekularne jako kolejny etap terapii.

Przypomniał, że do niedawna każdy chory otrzymywał mniej więcej to samo leczenie. Obecnie stosowana jest terapia spersonalizowana. Jednym z leków, z którym wiązano nadzieję, był cetuksymab (stosowany np. w leczeniu raka jelita grubego), ale badanie, które miało być podstawą rejestracji, skończyło się niepowodzeniem. W efekcie w terapii raka niedrobnokomórkowego nie jest on zarejestrowany nigdzie na świecie.

Na rynek wszedł natomiast gefitynib, który okazał się skuteczny u pacjentów z mutacją aktywującą domenę kinazy tyrozynowej EGFR. Jeśli takiej mutacji nie ma, leczenie inhibitorem kinazy tyrozynowej mija się z celem.

- W badaniach wykazano, że zastosowanie gefitynibu daje znaczącą poprawę jakości życia oraz wydłużenie czasu wolnego od progresji. Przykładem, że to leczenie działa,  może być jeden z naszych pacjentów, który trafił do kliniki w stadium rozsiewu ok. 6-7 lat temu. Otrzymał pierwszą, potem drugą linię leczenia, następnie pojawiły się inhibitory kinaz tyrozynowych. Chory był w ten sposób leczony przez trzy lata i funkcjonuje nadal - mówił Dariusz Kowalski.

Jak wskazywał, dla polskich chorych nadal nie jest jednak dostępny kryzotynib, który można by było skutecznie zastosować w leczeniu ok. 5 proc. chorych (z rearanżacją genu ALK). Tymczasem w USA trzy miesiące temu pojawił się specyfik do zastosowania po niepowodzeniu leczenia kryzotynibem.

- Duże nadzieje można także wiązać z ganetespibem: jak wykazano w badaniach, wydłuża on nie tylko czas wolny od progresji, ale także medianę przeżycia całkowitego. Kolejnym takim lekiem jest selumetinib. W badaniach II fazy wykazano podwojenie czasu wolnego od progresji oraz dwukrotne wydłużenie mediany przeżycia całkowitego - zaznaczył Dariusz Kowalski.

Być może rewolucją w leczeniu raka niedrobnokomórkowego okaże się immunoterapia. Powstały już preparaty, które odblokowują aktywność cytolityczną limfocytów T. Takie leki mogą być stosowane w wielu kolejnych liniach leczenia.



Źródło: www.rynekzdrowia.pl