W Polsce funkcjonuje nierówny dostęp do opieki ginekologicznej i położniczej. Kobietom spoza ośrodków miejskich - szczególnie we wschodniej części kraju - trudniej dostać się do specjalisty, uzyskać pomoc w okresie ciąży czy przeprowadzić badania profilaktyczne chroniące przed rakiem piersi i szyjki macicy. NIK sprawdziła skalę tego problemu i za kilka tygodni przedstawi raport w tej sprawie. Tymczasem w ramach kontroli Izba zorganizowała ogólnopolską debatę ekspertów.

Eksperci z całego kraju dyskutowali w siedzibie Najwyższej Izby Kontroli o problemie opieki ginekologicznej i położniczej na terenach wiejskich. Mieszka tam około 40 proc. Polek, dzięki którym przychodzi na świat ok. 40 proc. dzieci urodzonych w naszym kraju. Tymczasem eksperci sygnalizują, że kobiety zamieszkujące tereny wiejskie mają problem z dostępem do publicznej opieki ginekologicznej i położniczej. Gabinetów lekarskich jest tam mniej, są gorzej wyposażone i zwykle pozostają w znacznym oddaleniu od większości pacjentek.

Tymczasem analiza umieralności okołoporodowej w Polsce pokazuje, że jest ona mniejsza tam, gdzie świadczeń medycznych jest więcej i są łatwiej dostępne. Podobna korelacja wynika z analizy wysokości nakładów przeznaczanych na świadczenia - tam, gdzie dofinansowanie jest większe, umieralność noworodków i niemowląt jest niższa. Eksperci podkreślają, że pod względem śmierci okołoporodowej Polska na tle innych państw europejskich ma jeszcze wiele do zrobienia. I to przede wszystkim właśnie na terenach wiejskich.

Pracujący tam lekarze ginekolodzy podkreślają, że w Polsce brakuje konsekwencji we wdrażaniu zachodnich rozwiązań i standardów. W efekcie ginekolodzy są nadmiernie obciążeni. Po pierwsze, biurokracją. Po drugie, niedoszacowanymi kontraktami z NFZ, które zmuszają ich do sztucznego rozbijania świadczeń na kilka wizyt, by nie dopłacać do działalności. Po trzecie wreszcie, modelem funkcjonowania służby zdrowia, w którym ginekolog zajmuje się wszystkimi ciążami, podczas gdy powinien zajmować się wyłącznie wybranymi przypadkami - tymi, które wymagają interwencji specjalisty. Zdaniem części ekspertów zdrowymi kobietami z prawidłowo rozwijającą się ciążą mogą zająć się z powodzeniem wykwalifikowane położne. To zmniejszyłoby kolejki do specjalistów i jednocześnie zwiększyło komfort samych pacjentek. Niektórzy lekarze podczas debaty sygnalizowali jednak, że dobrze wykwalifikowanych położnych jest niewiele. Praktycznym problemem ma być np. fakt, że położne nie szkolą się do przeprowadzenia badań cytologicznych, choć właśnie w tym elemencie profilaktyki mogłyby bardzo odciążyć ginekologów.

Inni eksperci wskazywali jednak, że zarówno uregulowania prawne, jak i finansowe są dla położnych skrajnie niekorzystne. One same tłumaczyły w trakcie debaty, że przeprowadzenie przez nie badań cytologicznych i rozliczenie ich z NFZ jest niemożliwe bez skierowania od lekarza. Podobnie jest z zabiegami poporodowymi. Tymczasem lekarze takich skierowań nie chcą wydawać. Problemem pozostają również uregulowania, które zabraniają samodzielnej położnej wstępu razem ze swoją pacjentką na oddział szpitalny (w takiej samej sytuacji są zresztą samodzielni ginekolodzy). W tej sytuacji pacjentki pozostają na czas akcji porodowej bez położnej, która najlepiej ich zna i daje poczucie komfortu oraz bezpieczeństwa, a szpital pozostaje bez dodatkowej pomocy. O zmianę tego przepisu apelowali razem z położnymi także lekarze, posiadający samodzielne kontrakty z NFZ.

Eksperci są zgodni, że sytuacji zdrowotnej w kraju nie da się poprawić bez wzrostu świadomości samych kobiet, a położne mogą odegrać w tym procesie bardzo ważną rolę. Przedstawiciele organizacji pozarządowych wyjaśniali podczas debaty, że położne tej roli nie odgrywają m.in. dlatego, bo pacjentki nie są informowane przez lekarzy o możliwości korzystania z ich usług. To element głębszego problemu: braku współpracy między specjalistami zajmującymi się opieką okołoporodową.

Miała go rozwiązać tzw. Koordynowana opieka nad kobietą w ciąży (KOC). Jednak tylko 24 z 403 oddziałów posiadających sale porodowe przystąpiło do tego programu i w konsekwencji nie wyszedł on poza fazę pilotażową. Eksperci są zgodni, że KOC mógłby znacząco poprawić opieką okołoporodową w naszym kraju, ale posiada zaporowe warunki przystąpienia (min. 600 porodów rocznie) i nie jest odpowiednio skalkulowany. Dlatego większość placówek nie chce lub nie może włączyć się do takiego modelu opieki nad ciężarnymi. Szkoda, bo KOC miał m.in. zwiększyć rolę położnych i powiązać ośrodki szpitalne z poradniami, udrażniając w ten sposób współpracę między specjalistami.


Źródło: NIK