Myślę, że wzrost liczby urodzeń jest już tendencją - powiedziała w czwartek minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska, odnosząc się do danych Głównego Urzędu Statystycznego o liczbie urodzeń.
Według GUS, w czerwcu urodziły się 34 tys. dzieci. To o 2,3 tys. więcej niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku. Najlepszym miesiącem w 2017 r., jeśli chodzi o urodzenia, był maj. W tym czasie na świat przyszło 36 tys. dzieci. Nieco gorszy był marzec, w którym urodziło się 34,7 tys. maluchów.
"To są dobre dane, oby kolejne były takie, będę wtedy zadowolona. Dane są lepsze od naszych prognoz, kiedy wprowadzaliśmy +500 plus+" - powiedziała PAP Rafalska, komentując dane GUS.
Zwróciła uwagę, że od listopada ubiegłego roku, z wyjątkiem kwietnia (w porównaniu z danymi z 2016 r.), stale wzrasta liczba urodzeń w Polsce. "Trzeba pamiętać, że ten spadek w kwietniu był niewielki. Ale w kwietniu była jedna niedziela więcej. To ma znaczenie w kwestii szpitalnych zabiegów" - mówiła szefowa MRPiPS.
Jak zaznaczyła, byłaby zadowolona, gdyby udało się w 2017 r. przełamać barierę 400 tys. urodzeń. "Przed nami dane z miesięcy, które charakteryzują się większą liczbą urodzeń. Spodziewam się, że w lipcu i sierpniu może być większy wzrost niż w czerwcu. Jestem ciekawa, ile dzieci jest już w drodze" - powiedziała Rafalska.
Komentarze
[ z 4]
To bardzo dobra wiadomość. Być może świadczy to o sukcesie programu 500+. Myślę jednak, że tego tak naprawdę nie można być pewnym. Wiele osób pobiera świadczenia ale nie zastanawia się nad powiększeniem rodziny. Tak czy owak pomoc zawsze się przyda zwłaszcza w nadchodzącym okresie gdy dzieci wracają do szkoły. Co roku wiążą się z tym duże wydatki i wiele rodzin nie stać na zapewnienie uczniom wszystkich potrzebnych rzeczy. Dlatego program 500 plus ma bardzo dobrą funkcję. Zapewnienie społeczeństwu wsparcia w zakresie opieki nad dziećmi z pewnością wpływa na decyzję o powiększeniu rodziny.
Mam nadzieję, że pomoc ze strony państwa nie jest jedynym bodźcem do starania się o dziecko. Decyzja musi być przemyślana i świadoma. Wielu osobom wydaje się, że posiadanie dziecka to prosta sprawa. Nie są przygotowani na czekające ich trudności. W czasie ciąży, gdy czyta się dziesiątki książek, wszystko wydaje się piękne i nieskomplikowane. Dopiero po wyjściu ze szpitala codzienne życie nie jednego tatę czy mamę może załamać. Nie znaczy to oczywiście że jest się złym rodzicem. Nie każdy ma w sobie nieskończone pokłady cierpliwości. Dotyczy to przede wszystkim młodych rodziców. Dlatego warto dokładnie przemyśleć swoje plany i upewnić się, że jest się na dzieci naprawdę gotowym.
Wiadomość tyle dobra, co jednocześnie zdumiewająca. Osobiście jestem zaskoczony faktem, że wystarczyło poprawić warunki pomocy socjalnej dla rodzin, żeby przybyło nowych urodzeń i żeby rodziny zaczęły się powiększać. Jest to tym bardziej zaskoczeniem, że przecież nikt nie może tym rodzinom dać gwarancji, że w istocie program będzie włączony już na zawsze, a przynajmniej do momentu zastąpienia go przez inny. Tak czy inaczej to bardzo dobry znak i można mieć nadzieję, że sytuacja demograficzna naszego kraju zacznie się poprawiać. Byle tylko nie okazało się, tak jak przypuszczają i krytykują niektórzy, że rodziny które decydują się na posiadanie potomstwa w ogóle, albo przynajmniej większej jego liczby ze względu na program 500+ są nieodpowiedzialne i raczej nie zamierzają tych pieniędzy przeznaczać na utrzymanie maluchów, ale dla własnych, niekoniecznie zdrowych potrzeb. Przykro mi czasem patrzeć, że tak się dzieję, ale obawiam się, że pewnych aspektów ludzkiej głupoty się nie obejdzie...
Na portalu money.pl możemy spotkać nieco odmienne prognozy. Pytanie, co jest realniejsze na ten moment, opierając się o realia pandemii. W ciągu ostatnich 12 miesięcy ubyło niemal 40 tys. Polaków. W sumie od czerwca 2019 do czerwca 2020 roku urodziło się 369 tys. dzieci. Jednocześnie ponad 409 tys. Polaków zmarło. Dziura to wspomniane 40 tys. I nie będzie lepiej. Za dekadę Polaków będzie mniej o około 900 tys. W 2050 roku będzie nas mniej już o około 3,5 mln. I tendencja będzie przyśpieszać. A powody takiego stanu rzeczy możemy widzieć już dzisiaj. Jak wykazał w mediach społecznościowych ekonomista Rafał Mundry - tak dużej jak dziś różnicy pomiędzy liczbą zgonów a liczbą urodzeń nie było w Polsce od II wojny światowej. I widać to w historycznych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Od 1946 roku do przełomu 2002 i 2003 roku w Polsce zawsze było więcej urodzeń niż zgonów (dane zbiorcze, za cały rok). Zawsze, choć z małą przerwą. Przez kilka kolejnych lat to zgonów było o kilka-kilkanaście tysięcy więcej, by w 2006 roku sytuacja wróciła do normy. Jak wskazują czerwcowe dane GUS, znów jest źle. Jeżeli taka sytuacja się utrzyma, to Polska siłą rzeczy będzie się kurczyć. Finał kurczenia? Według prognoz europejskiego urzędu statystycznego w 2100 roku Polska będzie miała tylko 27,7 mln obywateli. O 10 mln mniej niż dziś. Powód jest oczywisty: wciąż rodzi się za mało dzieci. Na wykresach doskonale widać, że po prowadzeniu w Polsce programu "Rodzina 500+" liczba urodzeń rosła dynamicznie. Jeszcze w styczniu 2016 roku suma urodzeń za ostatnie 12 miesięcy wynosiła 369 tys. I zaczęła powoli rosnąć, a program wystartował w kwietniu. Szczyt liczby urodzin z ostatniej dekady przypadł na październik 2017 roku. Wtedy to suma za ostatnie 12 miesięcy wyniosła 403 tys. I zrównała się z liczbą zgonów w tym samym okresie. Od tego momentu następuje jednak powolny spadek liczby urodzeń. Wynik z czerwca (wciąż suma krocząca za ostatnie 12 miesięcy) to powrót do sytuacji z 2016 roku. Jak wskazuje w rozmowie z money.pl prof. Piotr Szukalski, ekspert demografii z Uniwersytetu Łódzkiego - dane nie świadczą o porażce programu, ale potwierdzają jedno: pieniądze to za mało, a świat nie jest czarno-biały. Liczba urodzeń w oczywisty sposób zależy od liczby kobiet, które mogą być matkami. A tych, w wieku od 25 do 35 lat, jest coraz mniej. To, co obserwujemy dziś, jest konsekwencją sytuacji demograficznej w Polsce sprzed trzech dekad. Wtedy urodziło się mniej dzieci, czyli dzisiejszych potencjalnych matek, a więc i teraz siłą rzeczy będzie się rodzić mniej dzieci. Wpływ programu "Rodzina 500+" na dzietność jest zdecydowanie przeceniany. Dzietność zależy od kilku komponentów. I jednym z nich, ale nie jedynym, jest sytuacja ekonomiczna, czyli stabilność pracy i dochodów, odpowiednie warunki mieszkaniowe, pewność bytowa. Poza tym na dzietność wpływa jeszcze kultura, czyli mówiąc w pewnym uproszczeniu na ile w danym kraju istnieje przekonanie, że rodzina powinna mieć dzieci i ile tych dzieci w zasadzie chce się mieć. Zmieniają się też relacje międzyludzkie i umiejętność tworzenia stabilnych, długotrwałych związków. To też ma odbicie na dzietności w Polsce. I tak dość istotna jest sytuacja zdrowotna kobiet. W tym oczywiście mieści się dostęp do nowoczesnej służby zdrowia, ale również najnowszych metod leczenia. Im kobiety później decydują się na macierzyństwo, tym ten czynnik jest istotniejszy. Ostatnim, ogólnym czynnikiem jest moim zdaniem komponent polityczny, w którym zawierają się wszystkie ułatwienia dla rodzin, dostępność do żłobków, ulgi i świadczenia, możliwość podejmowania pracy zdalnej i bezpieczeństwo zatrudnienia. Nie można mówić, że program "Rodzina 500+" niczego w Polsce nie zmienił. Zmienił. Na przykład sytuację finansową wielu rodzin. I wiele rodzin program przekonał, by szybciej starać się o drugie i kolejne dziecko. To jednak wciąż za mało, by marzyć o odpowiednich wskaźnikach dzietności. Te dzieci najprawdopodobniej i tak by się urodziły, ale później - tłumaczy profesor Szukalski. Stąd w pierwszym momencie (w 2016 i 2017 roku) znaczny wzrost wskaźnika, a dziś spadek i stabilizacja. Prof. Szukalski zwraca też uwagę, że wskaźniki są bardzo różne w poszczególnych regionach kraju. - Zachodnia część "dno" zaliczyła już kilkanaście lat temu, dziś można zaobserwować tam odbicie. Wschodnia część Polski do demograficznego dna dopiero dociera - mówi. Co ciekawe, zdaniem prof. Szukalskiego pewną niewiadomą dla dzietności w Polsce jest kryzys wywołany koronawirusem. Jak przyznaje: przekonanie, że Polacy - siedząc w domu - masowo zdecydowali się na dzieci, byłoby błędne. Zwraca jednak uwagę, że z jednej strony pierwsze tygodnie epidemii były dla wielu Polaków "potwierdzeniem, że rodzina jest podstawą bezpieczeństwa". Z drugiej strony na niekorzyść narodzin działa sytuacja ekonomiczna i związane z nią nastroje. Zdaniem prof. Szukalskiego, wiele rodzin odroczy moment starania się o dziecko, ale raczej z niego nie zrezygnuje. O komentarz do danych Głównego Urzędu Statystycznego poprosiliśmy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Pytaliśmy, czy MRPiPS planuje wprowadzać zmiany w programie (zwiększać kwotę środków lub ją waloryzować co roku o inflację) oraz jak komentuje spadek liczby urodzeń. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Opublikujemy ją, gdy tylko resort odpowie na nasze pytania. O sensowności programu cały czas przekonuje Elżbieta Rafalska - dziś europosłanka, kilka lat temu minister rodziny w rządzie PiS. To właśnie Rafalska budowała i wprowadzała system "500+". Nie podzielam tezy, że program to marnotrawienie pieniędzy. W gruncie rzeczy jest ona nieprawdziwa - mówiła w programie "Newsroom" w Wirtualnej Polsce. Była minister rodziny, pracy i polityki społecznej również wskazuje, że dowodem na skuteczność programu jest wzrost wskaźnika dzietności. Spadek liczb urodzeń wiąże z mniejszą liczbą kobiet. - Proszę pamiętać, że mamy roczniki niżowe, z roku na rok ubywa średnio około 100 tys. kobiet, które decydowałyby się na urodzenie pierwszego lub drugiego dziecka - podkreślała. Jednak, jak wskazuje Eurostat, Polska wciąż jest na ścieżce do coraz mniejszej populacji. Pod tym względem powielamy problemy większości krajów Unii Europejskiej.