Śmiertelność Polaków wzrośnie. Nie jesteśmy w stanie ratować pacjentów mając coraz mniej pieniędzy na leczenie – alarmują kardiolodzy. Nowe wyceny procedur kardiologicznych, tworzenie sieci szpitali – z tym na co dzień zmagają się dyrektorzy placówek medycznych i lekarze. Zmiany w kardiologii, które nastąpiły i mają postępować, są po prostu miażdżące i mogą zagrozić dotychczasowym standardom opieki kardiologicznej, a co za tym idzie skutecznemu ratowaniu zdrowia i życia polskich pacjentów - informuje Polskie Towarzystwo Kardiologiczne.

Choroby serca są najczęstszą przyczyną śmierci Polaków. Według najnowszego raportu NIZP-PZH: „Sytuacja zdrowotna ludności Polski i jej uwarunkowania” rocznie z powodu chorób układu krążenia umiera ok. 170 tys. osób, co odpowiada ok. 46% wszystkich zgonów Polaków. Według Map Potrzeb Zdrowotnych opracowanych przez Ministerstwo Zdrowia w Polsce w 2013 roku zdiagnozowano ok. 746 tys. nowych przypadków chorób kardiologicznych u ok. 367 tys. pacjentów, co daje średnio ponad 2 choroby kardiologiczne na pacjenta. Szacuje się, że w roku 2025 zdiagnozowanych zostanie ok. 426 tys. pacjentów. Schorzenia układu krążenia prowadzą nie tylko do zgonów i upośledzenia zdrowia, ale również generują znaczące koszty pośrednie wynikające z utraty produktywności. Same wydatki ZUS tytułem niezdolności do pracy z powodu chorób układu krążenia wyniosły w 2015 r. aż 4,5 mld zł - takie dane przytacza dr Jakub Gierczyński, wykładowca i ekspert w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego-PZH i Instytucie Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego.

To właśnie z tego powodu specjaliści szukają nowych, lepszych rozwiązań, by skutecznie leczyć i poprawiać jakość życia pacjentów. Nie jest to jednak możliwe, gdy Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji oraz Ministerstwo Zdrowia kolejnymi obniżkami procedur powodują, że szpitale i oddziały kardiologii inwazyjnej mają coraz mniej pieniędzy. Warto zaznaczyć, że pierwsze cięcia dla procedur kardiologicznych weszły w lipcu 2016 roku, kolejne w styczniu 2017 roku. Prezes Polskiej Federacji Szpitali, Jarosław Fedorowski, ocenia, że wyceny na kardiologię w Polsce i tak są rażąco zaniżone w porównaniu z krajami zachodnimi, więc przeceny nie wpłyną korzystnie na poziom leczenia pacjentów i sytuację ekonomiczną szpitali.

- Szpitale stale się zadłużają. Efektów po tych obniżkach wycen świadczeń jeszcze nie mamy, ale polskie placówki są bardzo biedne w porównaniu z niemieckimi. To jest 10x mniej środków niż w Niemczech, czy w Wielkiej Brytanii, mimo że świadczenia wykonywane są na tym samym poziomie. Ta obniżka na pewno odbija się na budżetach szpitali - tłumaczy Fedorowski.

Obniżki powodują znaczny spadek finansowania szpitali i korzystanie z tańszych rozwiązań w zabiegach kardiologicznych. Specjaliści już teraz zauważają widoczną różnicę w funkcjonowaniu oddziałów kardiologii interwencyjnej.

- Dokonałem analizy finansowej na koniec lutego 2017 roku, czyli po dwóch miesiącach funkcjonowania szpitala po obniżkach wycen w kardiologii. W zakresie tzw. ostrych zespołów wieńcowych, czyli zawałów, mamy zmniejszenie przychodów o 17% - przy tych samych kosztach. Natomiast w pozostałych hospitalizacjach jest zmniejszenie przychodu o 12%. Średnio jest to spadek przychodu o 15% przy tych samych kosztach. Brak tej kwoty ograniczy wydatki na innowacyjne technologie w kardiologii realizowane w naszym Szpitalu. Natomiast należy zaznaczyć, że jesteśmy szpitalem uniwersyteckim, który z końcem grudnia ubiegłego roku dostał współczynnik 1,1 na wszystkie świadczenia kardiologiczne. Gdyby to nie miało miejsca, przecena tych świadczeń byłaby jeszcze bardziej drastyczna - wyjaśnia prof. Krystian Wita, p.o. dyrektora ds. lecznictwa w Górnośląskim Centrum Medycznym Szpitala w Ochojcu.

Jednak po ocenę wycen świadczeń warto sięgnąć jeszcze kilka miesięcy wstecz i poddać ocenie wszystkie zmiany, które nastąpiły w finansowaniu kardiologii od lipca 2016 roku.

- Od lipca obniżka wycen spowodowała około 28% zmniejszony przychód dla całego Szpitala Uniwersyteckiego w Białymstoku. Uważam, że wycena procedur od stycznia 2017 roku jest nieadekwatna do świadczonych usług. Mimo ogromu pracy, będziemy cały czas na ujemnym bilansie ekonomicznym. To może doprowadzić do zamknięcia wielu pracowni hemodynamicznych. W związku z tym dostępność leczenia zawału się zmniejszy – mówi prof. Sławomir Dobrzycki z Kliniki Kardiologii Inwazyjnej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, członek Zarządu Asocjacji Interwencji Sercowo-Naczyniowych Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Podobnego zdania jest prof. Stefan Grajek z I Kliniki Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, który już teraz szuka oszczędności, co oczywiście wiąże się z pogorszeniem jakości usług.

- To 10% dodatkowe dla szpitali uniwersyteckich, to kropla w morzu potrzeb. Dla mnie jest to tragiczne nieporozumienie polegające na tym, że teoretycznie na tych świadczeniach skomplikowanych mieli korzystać lekarze kardiolodzy. Ale to jest absolutnie nieprawda! Oczywiście, że mamy swoje dyżury i liczbę wykonywanych zabiegów na kontraktach. Ale to nie są duże kontrakty. Lwią część, bo ponad 90-95% kontraktu na zabiegi brał szpital i to właśnie placówka w tym momencie traci najwięcej. Na tych nadwyżkach, czy tzw. zyskach z zabiegu, możliwe było zakupienie nowych sprzętów, poszerzenie i przeprowadzanie procedur, których NFZ udawał, że nie widzi. Nadwyżki, które wyrabiały cathlaby były dzielone również na pozostały personel medyczny i inne oddziały, np. kardiologię nieinwazyjną. Dzisiaj, to, co zarabiała ta rodzynka w dobrym tego słowa znaczeniu, jaką była kardiologia interwencyjna, zniknęło. Tego po prostu nie ma. To jest dramat dla dużych jednostek klinicznych - uważa prof. Grajek.

Jednak to nie koniec niespodzianek Ministerstwa Zdrowia. Przed nami wprowadzenie rewolucji w systemie ochrony zdrowia. Projekt tworzenia sieci szpitali od początku powstania budzi kontrowersje. Zdaniem wielu polityków, ale również ekspertów w dziedzinie medycyny, taka zmiana z pewnością nie będzie dobra dla pacjentów kardiologicznych. Bez medycyny sercowo-naczyniowej nie można sobie wyobrazić nowoczesnej sieci szpitalnej, czy systemu sieci. Kardiologia, chirurgia naczyniowa i kardiochirurgia pełnią 24h dyżury we wszystkich ośrodkach dla stanów nagłych sercowo-naczyniowych, dla zawałów serca, w przypadku pękniętych tętniaków aorty, zatorowości obwodowej, ostrego niedokrwienia kończyn dolnych czy zagrożenia udarem.

- Teraz rozmowa o sieci, mimo że reforma ma wejść już za pół roku, to trochę pisanie palcem po wodzie. W samym rządzie trwają prace i rozmowy pomiędzy ministrem Radziwiłłem, Gowinem i Morawieckim. I tak naprawdę, jaki ostatecznie przyjmie kształt sieć szpitali, to jak wróżenie z fusów - tak sprawę komentuje prof. Wita.

Specjaliści alarmują, że sama idea to ogromne uwstecznienie w kardiologii. Co więcej, zaburza to kompleksową opiekę kardiologiczną, na którą kładziono wyraźny nacisk od wielu lat. I choć Ministerstwo Zdrowia zapowiada, że kompleksowa opieka kardiologiczna jest priorytetem w leczeniu pacjentów zawałowych, dziś eksperci nie mają wątpliwości, że po wejściu nowej ustawy ciężko będzie mówić o kompleksowości, gdy szpitale będą walczyć o przetrwanie. Efektem pogorszenia dostępności i jakości opieki kardiologicznej będzie zwiększenie śmiertelności z powodu chorób sercowo-naczyniowych. To tak, jakby Polska cofnęła się nawet 10-15 lat, co oznaczałoby ok. 30-50 tys. zgonów sercowo-naczyniowych w ciągu roku więcej niż jest obecnie.

Eksperci sądzą, że wprowadzenie sieci szpitali w obecnym stanie projektu jest ryzykowne. Przede wszystkim, co zauważają również politycy Prawa i Sprawiedliwości, powinien zostać przeprowadzony program pilotażowy. To pozwoliłoby uchronić się przed katastrofalnymi skutkami, które specjaliści przewidują, jeśli „dobra zmiana” Ministerstwa Zdrowia obejmie cały kraj.

- Pomysł na razie nie jest całkowicie dojrzały. Wymaga dopracowania. Szczególnie istotna jest kwestia dopuszczenia do tworzenia konsorcjów, takich, które by zapewniły szeroki wachlarz usług. Zmierzamy teraz w kierunku systemu brytyjskiego, który działa właśnie na bazie takich szpitali – konsorcjów i związków. Projekt wymaga jeszcze dopracowania, także by wykorzystać potencjał mniejszych szpitali, jak np. szpitale jednodniowe – mówi Fedorowski.

Jednak idąc w kierunku systemu brytyjskiego znów wracamy do finansowania, bo w końcu nie możemy porównywać się do Wielkiej Brytanii, która, w przeciwieństwie do Polski, nie szczędzi pieniędzy na służbę zdrowia.

- Sądzę, że zmiana doprowadzi do tego, że część kardiologów interwencyjnych będzie musiała zmienić swoje zatrudnienie. Wielu młodych specjalistów po prostu ucieknie za granicę. Niedawno przeczytałem, że w Wielkiej Brytanii tworzą system kompleksowej opieki kardiologicznej. Tak bogaty kraj, a w tej dziedzinie jest daleko za nami. Tam są pieniądze na nowoczesny sprzęt, ale sam sprzęt nie leczy ludzi. W Polsce mamy specjalistów wykwalifikowanych w tej dziedzinie, więc jeśli im się zabierze pieniądze, to jest to wysoce prawdopodobne, że wyemigrują do Anglii – twierdzi prof. Dobrzycki.

Wprowadzenie sieci przeraża kardiologów w kwestii złotej godziny, czyli wytycznych Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego oraz Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego dotyczących udzielania pomocy pacjentowi z zawałem serca. - To będzie skutkować tym, że ze złotej godziny zrobią się cztery godziny, a to jest dramat! Bo w ciągu tych czterech godzin to my mamy nieodwracalne zmiany w sercu, niewydolność serca, o ile pacjent nie umrze. Czarno to widzę – dodaje prof. Dobrzycki.

Źródło: Polskie Towarzystwo Kardiologiczne